Wydawać by się mogło, że kampania wyborcza to festiwal idei, święto demokracji, czas gdy ścierają się wizje państwa i obywatela. W rzeczywistości, przynajmniej tej nowodworskiej, wyglądało to jak festyn warzywny z dodatkiem PR-owej paniki. W roli głównej – worek kartofli.
Do historii przejdzie zapewne moment, gdy posłanka Kinga Gajewska wraz z orszakiem lokalnych działaczy postanowiła odwiedzić pensjonariuszy Domu Pomocy Społecznej z darem serca: bulwami. Tak, nie nowym łóżkiem ortopedycznym, nie wsparciem prawnym dla personelu, nawet nie zaproszeniem do urny – lecz kartoflami. Symbolicznie. Może i z sentymentem do czasów, gdy kartofel był walutą i narzędziem dyplomacji w gospodarstwach pegeerowskich.
Były burmistrz, znany z tego, że był, uśmiechał się szeroko jakby to od niego zależała przyszłość całej „walczącej demokracji” w czasach „prawdy etapu”. A gdzieś nad tym wszystkim unosiła się aura wielkiej lewicowej nadziei: że oto Trzaskowski, rycerz liberalnego postępu, wypromowany przez „jedynie słuszne” media, finansowany przez struktury tak zewnętrzne, że aż niezależne od polskiej racji stanu, dokona przewrotu.
Nie dokonał.
Bo Polska, jak się okazuje, nie jest aż tak łatwa do zredukowania do targetów z europejskiej metropolii, do memów i zgrabnych spotów w social mediach. Bo nawet w DPS-ie ludzie czują, gdy ktoś próbuje ich kupić workiem ziemniaków. Nawet jeśli dorzuci uśmiech i obietnicę Europy bez granic i bez sensu.
Karol Nawrocki, który zwyciężył, nie miał do dyspozycji tego samego aparatu – ani medialnego, ani finansowego, czy też unijnego. Miał do dyspozycji za to coś bardziej trwałego: kapitał zdrowego rozsądku większości wyborców, których nie można omamić „nowoczesną demokracją” w wersji eurokratycznej. A przynajmniej nie w Powiecie Nowodworskim.
I oto morał: czasem to nie worek ziemniaków, a prosty gest rozsądku zwycięża. Nawet w epoce, gdy myślenie towarem zakrywa myślenie w ogóle.
Potatoes don’t bring wisdom
One might think that an election campaign is a festival of ideas, a celebration of democracy, a clash of civic visions. In reality—at least in Nowy Dwór—it resembled more of a vegetable fair infused with PR-induced panic. In the leading role: a sack of potatoes.
It will surely be remembered when MP Kinga Gajewska, along with a cohort of local activists, decided to visit the residents of the Social Welfare Home bearing a heartfelt gift: tubers. Not an orthopedic bed, not legal aid for the staff, not even an invitation to vote—just potatoes. Symbolically. Perhaps as a nostalgic gesture toward the days when spuds were currency and a diplomatic instrument in collective farms.
The former mayor, best known for formerly being mayor, beamed with a grin as if his own terms hadn’t built the very system he now deemed oppressive. Hovering over it all was the aura of great leftist hope: that Trzaskowski—the knight of liberal progress, promoted by “the only correct” media, funded by powers so external they detached from Poland’s national interest—would triumph.
He didn’t.
Because Poland, it turns out, is not so easily reduced to urban target groups, memes, or slick social media reels. Even in nursing homes, people feel it when someone tries to buy them with a sack of potatoes. Even with a smile and a promise of a borderless, senseless Europe.
Karol Nawrocki, who emerged victorious, did not have the same apparatus—media, financial, or European. He had something more enduring: the capital of common sense among voters, who can no longer be duped by “modern democracy” in its Eurocratic edition. At least not in Nowy Dwór.
And the moral is simple: sometimes, a simple act of reason outweighs a sack of potatoes. Even in an age where thinking in terms of goods hides thinking altogether.
pk