Ławeczki w tym tygodniu nie ma, bo Japycz i Michałowa pojechali na wakacje, a co to za ławeczka bez Japycza? Siedzimy więc sobie we trzech, pijemy piwo, gadamy o ty i owym, o wszystkim i o niczym, ale ławeczka to nie jest. Bo jak nie ma nikogo mądrego, to taka gaduła, to tylko gaduła właśnie, a nie ławeczkowanie. Już dawno my ustalili, że jak Japycza nie stanie, to trzeba będzie jakoś Kusego do ławeczki przymusić, bo on we wsi najmądrzejszy, tylko że jeszcze nie ustalili my jak to zrobić. Już łatwiej byłoby Księdza Biskupa namówić, bo po pierwsze też niegłupi jest, a po drugie czasem nawet lubi się z ludem Bożym napić, by wiedzieć co w społeczeństwie piszczy, a co skrzypi, a Kusy pełny abstynent i trzeba by Mamrota i piwo porzucić, a bez nich to z kolei my nie mamy za wiele do powiedzenia
Na szczęście tylko na tydzień pojechali, to idzie wytrzymać. Dyskusja oczywiście długa była gdzie jechać, pół wsi trzymało za Michałową, drugie pół za Japyczem, oprócz Wargacza i Myćki oczywiście, bo dla nich wakacje, to tylko dodatkowa połówka na głowę. W końcu pojechali i w góry jak chciała Michałowa i nad wodę jak chciał Japycz. Jezioro takie jest, co się Prespa nazywa i choć w górach wysoko leży, to cieplusie i kąpać się można, a nad nim ośnieżony szczyty gór, co się Baba nazywają, choć po nich ponoć tylko chłopy chodzą, co owce pasają. Taki paradoks międzynarodowy.
Nie mogli się my doczekać powrotu Japycza i od razu we wtorek nadzwyczajną ławeczkę my zwołali, żeby do czwartku nie czekać. Zasypali my Japycza pytaniami jak było, co jedli i czy więcej po górach czy we wodzie. A Japycz tylko się uśmiechał tajemniczo i wymijające odpowiedzi dawał, aż wreszcie przymuszony mówi: Nie gniewajcie się przyjaciele moi, ale nigdzie my nie pojechali. Już mieli wyjeżdżać, jak przy pakowaniu kręgosłup mi strzelił i postanowili my nigdzie nie jechać, ino udać, że chałupa nasza to hotel. Na uboczu mieszkamy, to się nikt nie zorientował i mówię wam najlepsze wakacje to były. Codziennie rano my decydowali w jakim kraju jesteśmy i na ekranie tego nowego telewizora widoczki my puszczali, a to z Hiszpanii, a to z Włoch czy innej Grecji. Jedzenie odpowiednie moja kochana Michałowa robiła, więc wielu kuchni my posmakowali bez mordęgi podróżowania, co w pewnym wieku radość z wyjazdu potrafi odebrać i tak nam urlop jak z bicza strzelił zleciał, że gdyby nie choroba księdza Proboszcza, to by my telegram wysłali, że nad Prespą tak pięknie, że jeszcze tydzień zostajemy.
Patrzyli my po sobie w zdumieniu, bo faktycznie nikt się nie zorientował, że Japycze nie wyjechali. Może tak być – mówi po chwili Solejuk – że wy już na emeryturę oboje gotowi. Zaśmiał się tylko Japycz na myśl taką i poważnie mówi, że Michałowa na emeryturę nigdy nie przejdzie i co więcej przejść nie może. I że co innego wyjątkowe wakacje sobie w domu zrobić i nawet poflirtować z myślą, że się je nielegalnie przedłuży, a co innego przyznać się przed sobą, że do końca życia człowiek na bezużyteczność skazany. Jeszcze jakby wnuki były, to może, ale tak…? Ja na emeryturze od dawna – powiada Japycz – i za bezużytecznego się nie uważam, ale rolą moją o szczęście jest dbać Michałowej, a ona bez plebanii jak ryba bez wody. Więc póki siły są, do pracy będzie chodzić. I tyle tylko z tego, że podróżować teraz będziem nieco częściej, bo to podróżowanie bez wychodzenia z domu, okrutnie nam się spodobało.
Nie wiedzieli my co powiedzieć, bo jak człowiek woli w domu podróżować, to jego prawo. Myśl taka mi też do głowy przyszła, że całe nasze życie to podróż, nawet jeśli bez wyjeżdżania. Alem głośno tego nie powiedział, bo przy Japyczu mądrzyć się nie wypada. Zaraz potem do sklepu żem poszedł i dziś wieczorem dla Joli mojej spaghetti alla carbonara będę gotował. Nie żebym ją do Włoch chciał w ten sposób zabrać, ale tylko tyle umiem z zagranicznych potraw. Ale Jola doceni. Bo w miłości to najpiękniejsze, że niewiele trzeba, żeby życie wielką i wspaniałą podróżą się stało.
Pietrek