Oceń ten post

W pobliżu stajni stał dziwny kolorowy wóz z wielką budą, wokół którego kręcili się jacyś dziwni, równie kolorowi ludzie. Mieli czarne, kręcone włosy i mówili jakimś zupełnie nie zrozumiałym językiem.
Czełubej zapowiedział karczmarzowi przybycie szlachetnego rycerza, wraz z pięcioma pocztowymi i zlustrowawszy całą okolicę karczmy, pojechał ojcu naprzeciw. Wiedziałem, że ojciec jedzie prosto za nami omijając zamek. Natomiast poczet rycerza Mirosława miał na chwilę tam zawitać, aby uprzedzić jego załogę, że oto jedzie wysłannik Panów Krakowskich na Węgry. Ja położyłem się, koło swego rumaka na sianie. Przez szparę w ścianie stodoły przyglądałem się dziwnym kolorowym ludziom, kręcącym się koło swego równie dziwnego wozu. Bełkotali coś hałaśliwie, gestykulując przy tym rękoma. Jeden stary, brodaty. Kilku młodych. Jakaś stara gruba baba… I ta dziewczyna!
Najpierw spostrzegłem jej, falujące na wietrze, czarne długie włosy i jej falującą szeroką czerwoną spódnicę. Potem zauważyłem deszcz złotawych cekinów zdobiących jej strój. I wreszcie błysnęła mi jej piękna twarz i oczy zdobne u góry w dwie czarne brwi, jak łuki tatarskie. Kibić miała wąską podkreśloną jeszcze bardziej czarnym opiętym serdaczkiem. I jeszcze te złote obręcze, na smukłych pięknych rękach. Błyszczące tak jak jej oczy… Pachołek karczmarza zapowiedział tym ludziom, że zaraz przyjedzie znaczny gość i wtedy mogą oni uraczyć go swoją muzyką i tańcem. Dziewczyna poprawiła sobie włosy i dla zachęty innych zamachał w górze małym bębenkiem z licznymi brzęczącymi talerzykami… O ile jeszcze dwa dni temu myślałem tylko o pięknej Racheli, teraz ta śniada, czarnowłosa tancerka do reszty przykuła do siebie całą moją uwagę.
Przybył do karczmy ojciec ze swym pocztem. Ludzie Warcisława przywiedli do stajni swoje konie i poszli do izby, zabierając ze sobą wszystkie najważniejsze troki. Ja z Czełubejem uwiązałem rumaki, zadałem wody i obroku. Tatar wyszedł ze stodoły, aby jeszcze raz przyjrzeć się zza krzaków okolicy i co czynią miejscowi ludzie. Z karczmy dobiegała głośna i skoczna muzyka. Głównie gęśle, trąbka i dźwięki bębenka z brzęczącymi talerzami oraz słodki śpiew dziewczyny, w obcym języku.
Żal mi było siedzieć tu w stajni przy koniach, gdy tam moi druhowie pewnie pili grzane piwo i sycili oczy tańcem pięknej nieznajomej. Ale ojciec wyraźnie przykazał mi pilnować koni przed złodziejami.
Po pewnym czasie jednak musiałem wyjść za róg stajni, aby w krzakach się wysikać. I wtedy zobaczyłem w zaroślach bardzo nieprzyjemnie wyglądającego człowieka z osiodłanymi dwoma końmi. Rzekłbyś, nie człowieka lecz Gnoma! Na ramionach miał barani kożuszek, a na głowie wysoką czapkę z orlim piórem, rozszerzającą się do góry. To byłoby jeszcze normalne wśród mieszkańców gór. Ale jego twarz poorana bliznami, miała wygląd dziki i okrutny. Uszy długie i odstające. A szczecina na brodzie i rękach, jak u dzika! Za pasem zaś, miał zatkniętą drewnianą pałkę nabijaną ostrymi kamieniami oraz długi i szeroki nóż. To musiał być niechybnie jakiś górski zbójnik!… Umilkła jakoś muzyka, a z karczmy wybiegła rozgrzana tańcem dziewczyna, prosto w krzaki, do ukrytego tam człowieka.
– Jest ich sześciu, zbrojnych w kusze, miecze i topory- przekazała dziewczyna zbójowi- Gdzieś zniknął ten saracen! Czy jeszcze jest ktoś?
– Nie widziałem, gdzie poszedł ten Tatar. Przy koniach jest tylko jakiś młody pachołek- odparł tamten- Ale zda mi się, że całe swoje juki zabrali ze sobą do izby. Musi, coś tam cennego jest… Przy koniach zostawili jeno pawęże i jakieś długie kije, nie wiedzieć co!
– Dawaj zaraz konia! Kiedy ruszą, jedź za nimi na wilczą przełęcz.- wydała zbójowi rozkaz dziewczyna.- Już tam karczmarz im na tę przełęcz drogę dobrze wskazał! Zresztą, o inną drogę trudno. Na Węgry jadą, w górę rzeki. A ty jedź za nimi i daj pozór, czy jeszcze ktoś więcej za nimi nie zdąża!
Dziewczyna wzuła ciżmy na gołe nogi i na swój tancerski strój zarzuciła bogatą, podszytą futerkiem opończę, podaną przez zbója. W tym stroju wyglądała jak zwykła podróżująca białogłowa. Jak wytrawny rycerz wskoczyła na konia i pognała, co koń wyskoczy, na południe, wzdłuż rzeki.
Ja mniej więcej wiedziałem gdzie zaczaił się Czełubej, więc wymknąłem się przez krzaki ze stajni i poszedłem w stronę jego kryjówki. Po chwili usłyszałem z zarośli znany mi skrzek udający głos ptaka. Tatar ukrył się tak, że całkiem go widać nie było, ale idąc po głosie trafiłem. Ze spokojem przyjął on moją relację, bo i sam zauważył, że piękna tancerka pojechała gdzieś na koniu, w podejrzany sposób. Ruszył okrężną drogą, przez zarośla. Zbój stał w tym samym miejscu za stajnią i obserwował karczmę. Kazał mi więc obejść zabudowania od strony karczmy i zagadać nieznajomego, a sam przywarł do ziemi. Ruszyłem, jak kazał i podszedłem do człowieka od przodu, na kilka kroków. Zbój zmarszczył brwi i sięgnął za pas po swoją pałkę.
– Czego tu chcesz chłystku?- raczej zaszczekał niż powiedział obcy- Poszedł stąd!
Odruchowo wyciągnąłem, prawą ręką z lewego boku miecz, a lewą ręką, z prawego boku sztylet. Nieznajomy mruknął ze zdziwieniem, ale podniósł swą maczugę ponad ucho, a lewą ręką wyciągnął zza pleców długi nóż… Lecz nagle, jakaś dłoń w skórzanej rękawicy złapała go od tyłu za usta i nos, a druga łapa poderżnęła mu, zakrzywionym nożem gardło. Zbój w mocnym uścisku Czełubeja, bezgłośnie osunął się na ziemię. Tylko jego koń zarżał, ale tylko raz i na tym poprzestał.


Powyższy fragment książki pochodzi z premierowej publikacji powieści historyczno – przygodowej bryg. Krzysztofa Wojewódzkiego, którą od kilku miesięcy, w odcinkach udostępniamy w naszym tradycyjnym, papierowym wydaniu.