Oceń ten post

 

Zapraszam Państwa do „Folwarku Belli”, a Bella to …koza. Jadłam różne produkty z mleka, ale tak pysznych serków kozich jeszcze do tej pory nie jadłam, a bywałam na rozlicznych konkursach, zwiedzałam różne kozie gospodarstwa, byłam na szkoleniach serowarskich.

Ja to lubię i szanuję, doceniam pracę każdego rolnika.

Pomocnia, mała wioska koło Pokrzywnicy. Zapytacie Państwo gdzie ta Pokrzywnica? A koło Pułtuska i wszystko jasne.

Tu mają folwark, Państwo MARTA i JAMES WALSH, tak folwark, zwyczajnie po polsku jak drzewiej bywało, nie rancho. Nie po amerykańsku, jak to mówił Pawlak w filmie „ Sami swoi”. A gospodarzami są tu pani Marta i jej mąż James, który urodził się i całe życie mieszkał w Ameryce, w St. Louis, w stanie Missouri. Ale jak zakochał się w Marcie to stwierdził, że ten amerykański sen Polaków, to ułuda, fatamorgana, to polska ziemia jest jego nową ojczyzną i bez żalu zostawił dobrobyt amerykański na rzecz ciężkiej pracy na polskiej ziemi. Pokochał  Polkę jej pomysły na życie. Pokochał kozy i konie, indyki, psy i koty. Pokochał, bo Marta je zaadoptowała i pokochała. „Przyjaciele moich przyjaciół są moimi przyjaciółmi” – mówi.  Brzmi jak bajka, ale to prawda, ja tam byłam i z radością  zawsze „lecę” – jak tylko mi czas pozwoli i naturalnie po nowy zapas serków.

Jak to się wszystko zaczęło? zdobyłam się na odwagę i któregoś  dnia zapytałam Martę.

Od najmłodszych lat kochałam zwierzęta. Niestety rodzice zgodzili się jedynie na posiadanie chomików. Jak byłam mała, to sobie powiedziałam, że jak dorosnę, to będę mieć psa, kota i konika. Oczywiście były to dziecięce mrzonki i kóz ani owiec w nich nie było. Pewnie dlatego, że tych zwierząt nie znałam.

U babci na wsi zawsze były psy, koty i krowy. Konie widziałam w mieście – niektórzy jeszcze używali ich do pracy – no i na filmach. Jak dorosłam, to w końcu mogłam sobie pozwolić na lekcje jazdy konnej, a z czasem kupiłam swojego konia. Trzymałam go w pensjonacie dla koni, niedaleko Warszawy. Właściciele mieli też kozę Petrę i u nich pierwszy raz miałam styczność z tymi zwierzętami. Petra urodziła koziołka, którego ja adoptowałam. Nauczyłam go kilku sztuczek np. podawać nóżkę, siadać na komendę , leżeć, czy poprosić o smakołyk.

Kozy to niesamowicie inteligentne zwierzęta i bardzo szybko się uczą. W tym czasie jednak marzenia o posiadaniu własnych hektarów musiałam odłożyć. Praca w międzynarodowej korporacji, służbowe wyjazdy, szkolenia, zjazdy integracyjne et cetera. Typowy wyścig szczurków.

Po kilku latach życia w biegu, poznałam swojego męża. I tu  jest ciekawa historia z tym związana, ponieważ wszystko się wydarzyło przez moją szefową.

Kilka lat temu, gdzieś w okolicy maja, moja szefowa oznajmiła mi głosem nie znoszącym sprzeciwu, że w październiku wysyła mnie do Hiszpanii na  kilkudniową konferencję. 

W zjeździe brali udział pracownicy wszystkich spółek, należących do naszej grupy kapitałowej. Przestraszyłam się tak trudnego i odpowiedzialnego zadania, bo gdzie ja … Ale moja szefowa wierzyła we mnie.

Oczywiście szefowej się nie odmawia, więc w popłochu zaczęłam szukać prywatnych konwersacji, żeby bardziej  oswoić się z językiem i  lekko pokonywać barierę rozmowy z obcymi osobami, W pracy na co dzień też używałam angielskiego, ale taki prestiżowy wyjazd…to zobowiązuje i przyznam, trochę mnie ten wyjazd przestraszył.
Gorączkowo szukałam pomocy, znalazłam ją w internecie. Szukałam  osoby do konwersacji .No i tak dobrze szukałam, że znalazłam, tyle że w USA.  Znalazłam sympatycznego Jamesa, który zgodził się mi pomóc nie zadawając głupich pytań dlaczego. O czymś trzeba było rozmawiać, więc między innymi, opowiedziałam mu o swoich marzeniach. O ziemi, domku na wsi, zwierzętach. No i tak przez te kilka miesięcy sobie rozmawialiśmy, na różne tematy, praktycznie codziennie. James w listopadzie postanowił przyjechać do Polski. Chciał zobaczyć ten kraj o którym tak kwieciście mu opowiadałam.

Okazało się że, rzeczywistość przerosła moje opowiadania. Pół serca oddał mi, a pół ziemi polskiej. Już został,  bilet powrotny uroczyście i zgodnie wyrzuciliśmy.

W czerwcu następnego roku wzięliśmy ślub. W pracy, przez cały ten czas nie przyznałam się, że planuję taką poważną zmianę w życiu. Ślub braliśmy w piątek, więc wzięłam urlop na czwartek i piątek. Była to skromna uroczystość, w obecności jedynie kilku najbliższych osób. W poniedziałek w pracy zawsze każdy pytał jak minął weekend. Każdy opowiadał o zakupach, o wyjściach do kina, do znajomych, a ja powiedziałam, że wzięłam ślub.

U wszystkich koleżanek a zwłaszcza szefowej ,oczy zrobiły się wielkie jak u sowy. Można sobie wyobrazić takich sześć sówek mrugających ze zdziwieniem oczętami. Oczywiście była to sensacja na całą firmę. Uśmiechając się niewinnie, powiedziałam szefowej, że to wszystko dzięki niej. Wiedziałam że nadchodzi czas że za korporacyjny luksus pracy podziękuję. Żegnajcie zjazdy, sympozja, szkolenia, wyjazdy integracyjne, zrobię to bez żalu.

No, ale co dalej z gospodarstwem… otóż po pewnym czasie dokupiliśmy drugiego konia, trafiła się taka sierotka i okazja na wspólnie dodatkowe spędzanie czasu

 

W tym momencie ogólne koszty utrzymania w mieście zrobiły się na tyle wysokie, że postanowiliśmy zaryzykować  kredyt na gospodarstwo. Idąc za marzeniami i ekonomią utrzymania siebie oraz zwierząt, poszukaliśmy niewielkiego gospodarstwa z budynkami. Znaleźliśmy nasze miejsce w okolicy Pułtuska. Przeprowadziliśmy się tu z dwoma końmi, dwoma kotami, moim koziołkiem i jego matką, którą odkupiliśmy  do właścicieli stajni. Z determinacją i zapałem zabraliśmy się za remont naszego domu i domu dla zwierzaków. Po pewnym czasie kóz przybyło, pojawiły się też owce, kaczki, indyki. Pojawiło się też więcej kotów, przybłąkał się pies i też został. Ja przez pięć lat dojeżdżałam do pracy w Warszawie, a mąż zajmował się zwierzętami. Po 5 latach stwierdziłam, że chodniki w mieście już są dla mnie za twarde i zdecydowałam, że rezygnuję z tej gonitwy. Postanowiłam swoje życia związać mocniej z ziemią. Dodatkowo, w między czasie, skończyłam technikum weterynaryjne i mam nadzieję, że w przyszłości, będę mogła to wykształcenie potraktować jako dodatkowe zajęcie. Na razie postanowiłam, że będę robić sery z mleka koziego.

Koza, to jedno z najwcześniej udomowionych  zwierząt  przez człowieka. Od ponad 10 tysiącleci kozy towarzyszą człowiekowi, zapewniając mu pożywienie, czyli mleko i mięso. Kiedyś koza byłą synonimem biedy i posiadanie jej było źle widziane. Posiadanie kozy oznaczało, że rodziny nie stać na krowę.

Dziś jest odwrotnie, to kozie mleko i jego przetwory są zdrowotnym luksusem. Kozie mleko jest lepiej przyswajalne przez człowieka, gdyż zawiera mniej kazeiny niż mleko krowie, a bywa też, że nie zawiera jej wcale. Dlatego osoby uczulone, mogą sięgać po ten rodzaj mleka. Warto też wspomnieć, ze mleko kozie zawiera najwięcej wapnia spośród wszystkich rodzajów mleka. Zawiera również więcej fosforu, potasu oraz sodu. Mleko kozie również zawiera więcej tłuszczu, bo jest to ok. 4,1 % ale również ten tłuszcz jest lepiej przyswajalny. Kozie mleko jest na tyle uniwersalne, że można na nim odchowywać różna zwierzęta, które z różnych przyczyn straciły matki, lub ich matki nie są w stanie wykarmić potomstwa. Dlatego często jest wykorzystywane przez hodowców psów i kotów rasowych. Z powodzeniem zastępuje też mleko matek dzikich zwierząt, takich jak sarny, łosie, jelenie.

A co z mięsem kozim? Mięso kozie jest bogate w dużą dawkę wapnia, fosforu, żelaza, siarki, sodu, chloru, cynku i miedzi, a także witamin: C, B1, B2, B6, B12 i PP. Co ciekawe, kozina jest bogatszym źródłem żelaza niż wieprzowina czy baranina, przewyższa pod tym względem również wołowinę. Kozina w smaku jest mięsem bardzo delikatnym i zawiera małą ilość tłuszczu.

Kozy są zwierzętami bardzo towarzyskimi, przyjaznymi i bardzo inteligentnymi. Bardzo szybko się uczą, a za przysmaczek nauczą się każdej sztuczki. Bardzo lubią kontakt z człowiekiem, dlatego często są mieszkańcami mini zoo czy gospodarstw agroturystycznych.

Kozy nie są  zwierzętami tak wymagającymi pod względem bytowym i żywieniowym jak krowy. Szczególnie nasze rasy rodzime są odporne na warunki klimatyczne. Szczególnie takie rasy jak sandomierska, karpacka czy kazimierzowska. Można je wypasać na nieużytkach i w zamian mieć pyszne mleko. Dlatego koza jest wspaniałym zwierzęciem na trudne czasy. Trzeba pamiętać jedynie, że jest to zwierzę stadne i powinny być minimum dwie kozy w gospodarstwie.

A ja dodam od siebie, że w tym gospodarstwie, każde zwierzątko ma swoje imię i na nie reaguje. Nie wiem jak dla Państwa, ale dla mnie ma znaczenie, kto robi to jedzenie, które ja spożywam, Najwyżej cenię dobre ręce, dobrostan zwierząt i czystość. Tu zwierzęta nie znają strachu, dostają czystą i zdrową karmę.

Więcej dowiecie się Państwo na Facebooku, szukajcie Folwark Belli (na stronie są wszystkie dane adresowe), gdzie szczerze zapraszam, bo na papierze nie mam już więcej miejsca.

Oto numer telefonu do pani Marty 602159747
…i można umawiać się w sprawie serów.

Jadwiga Wołynik

Jadwiga Wołynik
j.wolynik@tio.com.pl