5/5 - (2 votes)

„Pieniądze szczęścia nie dają” – mówią jedni. Inni jednak dopowiadają, że to prawda, ale lepiej być nieszczęśliwym w mercedesie niż na rowerze. Tę drugą filozofię zdają się podzielać także niektórzy z tych, dla których poświęcenia, pieniądze nie powinny być najważniejsze.

Mam takiego znajomego… człowiek strasznie zapracowany. Spać to idzie długo po północy, wstaje rano, zasuwa, jak ten nie przymierzając, ślepi osioł.  Czasu na nic nie ma, no bo pracuje przecież. Czasu nie ma, ale – o dziwo – pieniędzy też nie ma. Jak to możliwe? Możliwe, bo na nim spełnia się inne polskie powiedzenie:
– Czemuś ty taki biedny?
– Bom głupi.
– A czemuś ty taki głupi?
– Bom biedny.
No i, jak to głupi człowiek, wielu znajomych nie ma, bo przecież nie ma na nich czasu, ani oni dla niego. Nie znaczy to, że ma święty spokój. Telefon dzwoni często. Komuś trzeba zrobić to, tamtemu tamto, a trzeciemu jeszcze coś innego. On to robi, bo jakże nie pomóc komuś, kto prosi o pomoc? Wśród wielu charytatywnych obowiązków, ma i prowadzenie witryn parafialnych. Pieniędzy od księży proboszczów nie bierze. – Na kościół trzeba płacić, a nie brać z Kościoła – mawia. Pracę tę traktuje ja służbę.
Tak, wiem, że on głupi, ale ja lepszy nie jestem. Mówią, że dziennikarz pracuje albo dla pieniędzy, albo dla sławy. Czy ja pracuję dla sławy? Czasami tak… chociaż coraz rzadziej udaje mi się popełnić tekst, który niesie się w świat. Czy pracuję dla pieniędzy? No nie żartujmy, każdy, kto zna realia prasy lokalnej nawet tak nie pomyśli. Co więcej, mój szef, chociaż docenia geniusz mego pióra, jest tak samo głupi, jak ja, i nie bardzo może zapłacić mi tyle, ile warte są moje dzieła. Po co więc piszę? Ja mam trzecią motywację – misję zmiany świata na lepszy. Misje tę realizuje więc wszędzie, gdzie się da, nie tylko w Tygodniku Nowodworskim.
– Panie Piotrze, ten mój znajomy dziennikarz z …. (tu pada nazwa pewnego tygodnika regionalnego) chce napisać artykuł o naszej parafii, ale z niego taki znawca Kościoła, jak z koziej d… trąba. Może pan coś dla niego napisać? – pyta mnie proboszcz, z którym współpracuję na pewnym polu od wielu lat. Oczywiście, siadam i piszę. Później, pod artykułem widzę imię i nazwisko jakiegoś nieznanego mi mistrza klawiatury. On jest szczęśliwy, bo chwalą go za tekst, ksiądz jest szczęśliwi, bo prasa pisze o jego rzeczywistych, godnych pochwały dziełach, no i ja jestem szczęśliwy, bo wierni dowiadują się rzeczy, które może naprowadzą ich na dobrą drogę. Na chwałę Boga i Kościoła!

Tak, jestem głupi. Może właśnie gdyby nie ta głupota, pewne rzeczy by mnie nie dziwiły. Na szczęście głupota nie wszystkich dotyka. Gdyby było inaczej, „starsi bracia” z głodu by pomarli. Są ludzie mądrzy.

Byłem ostatnio w długiej podróży. Jadę sobie samochodem wąską, nadmorska uliczką w Grecji, gdy rozdzwania się telefon. Numer nieznany. Gdy mój rozmówca przedstawia się, jestem bardzo szczęśliwy. Okazuje się, że to proboszcz jednej z naszych parafii. Co więcej, mamy wspólnego znajomego kapłana. Już się cieszę na myśl o jakiejś ściślejszej współpracy. Współpracy, dzięki której moja głupota by rosła, bo przecież musiałby ona polegać na tym, że będę musiał więcej pisać. Ale cóż, wszystko dla dobra Kościoła.

Mój entuzjazm szybko jednak zgasł. Dobrodziej wyjawił, że dzwoni w imieniu pani administratorki parafialnego profilu na facebooku. Pani administratorka, która dopiero co ukończyła jakiś tajemniczy kurs o ochronie wartości intelektualnych, odkryła ze zgrozą, że na stronach Tygodnika Nowodworskiego ukazują się artykuły o wydarzeniach z jej parafii oparte o jej w pocie czoła stworzone publikacje. To nic, że nasze artykuły nie były plagiatem, to nic, że nikt z nas się pod nimi nie podpisywał, to nic, że były pisane jedynie na podstawie jej wpisów. To nic, że były to informacje publiczne publicznej instytucji… To była jej „wartość intelektualna” (o tym, jaka to wartość i jaka tam była inteligencja nie będę dyskutował) i my nie mamy prawa za darmo z tego korzystać.

Ostatecznie mój rozmówca zażądał skasowania z internetowej wersji Tygodnika wpisów na temat wydarzeń w tej parafii, zachęcając jednocześnie do spotkania i uzgodnienia zasad współpracy. Pamiętając jednak jego uwagę na temat tego, że z „wartości intelektualnej” jakiejś pani administratorki korzystamy bezpłatnie, nie zdecydowałem się na takie spotkanie. Nie muszę. Dla dobra instytucji, które reprezentują, swoje informacje udostępniają nam inne parafie, biblioteki, domy kultury czy urzędy.