Wypowiedź posła Koalicji Obywatelskiej Przemysława Witka, który w programie „Debata Gozdyry” z uśmiechem rzucił zdanie „cóż szkodzi obiecać”, przeszła przez media jak burza. Choć parlamentarzysta szybko zaznaczył, że „to tylko żart”, jego słowa nie tylko nie zostały zapomniane, ale w opinii wielu komentatorów odsłoniły to, czego znaczna część wyborców domyśla się od dawna – że dla niektórych polityków obietnica to jedynie narzędzie, nie zaś zobowiązanie.
Sytuacja miała miejsce w kontekście pytania o możliwość zaakceptowania przez Rafała Trzaskowskiego postulatów Sławomira Mentzena, który w pierwszej turze wyborów prezydenckich zdobył 14,81 procent głosów. Lider Konfederacji nie poparł żadnego z kandydatów, ale zaprosił ich do rozmów i zażądał podpisania deklaracji obejmującej m.in. gwarancję niepodnoszenia podatków. Gdy prowadząca rozmowę Agnieszka Gozdyra zapytała posła Witka, czy kandydat Koalicji Obywatelskiej może się na to zgodzić, usłyszała: „cóż szkodzi obiecać”.
Choć wypowiedź padła w żartobliwym tonie, jej ciężar uderzył z siłą politycznego wyznania. Trudno bowiem o bardziej jaskrawy przykład lekceważenia sensu publicznego zobowiązania wobec wyborców. Zawarte w tej formule założenie, że obietnica nie musi być spełniona, jeśli tylko służy taktyce kampanijnej, wpisuje się w najgorsze stereotypy dotyczące klasy politycznej.
Nie dziwi zatem, że sprawę skomentowali zarówno polityczni konkurenci, jak i obserwatorzy życia publicznego. Mariusz Błaszczak z Prawa i Sprawiedliwości napisał ironicznie, że hasło „cóż szkodzi obiecać” właśnie dołączyło do katalogu głośnych powiedzeń polityków Platformy Obywatelskiej, obok pamiętnego „weź kredyt, zmień pracę”. Minister Agnieszka Dziemianowicz-Bąk podkreśliła z kolei, że „polityk nie może obiecywać czegoś, czego nie jest w stanie wykonać”, i że takie wypowiedzi podważają zaufanie obywateli do instytucji demokratycznych.
Tymczasem sednem problemu jest nie sama wypowiedź, lecz jej kontekst. Przemysław Witek, zapewne w lekkim tonie, potwierdził rzecz, której wielu wyborców się obawia – że obietnice w kampanii wyborczej służą nie tyle realizacji planu, co zdobyciu głosów. A to prowadzi do wniosku bolesnego, lecz dla wielu oczywistego: istnieje poważna rozbieżność między deklaracjami składanymi przed wyborami a rzeczywistością po wyborach.
To, co jeszcze bardziej razi, to brak refleksji nad tym, że nie każdy obywatel musi znać cynizm kuchni politycznej. Wielu ludzi wciąż wierzy, że złożone publicznie słowo coś znaczy. I nawet jeśli nie wszystkie obietnice można spełnić, nie znaczy to, że należy je składać lekkomyślnie. W wypowiedzi posła Witka nie tyle zaskakuje szczerość, co jej konsekwencje – potwierdzenie tego, co dla klasy politycznej jest codziennością, lecz dla obywateli – zdradą zaufania.
Z perspektywy kampanii prezydenckiej sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Rafał Trzaskowski, który próbuje jednocześnie przekonać elektorat centrowy, lewicowy i niezdecydowany, musi dziś odnaleźć się w roli człowieka łączącego sprzeczne narracje. Odwołuje się do progresywnej retoryki, ale jednocześnie próbuje zdobyć głosy prawicowych wyborców Konfederacji, deklarując przywiązanie do wartości konserwatywnych, narodowych czy suwerennościowych. W takim układzie każde słowo nabiera wagi. Każdy lapsus może kosztować.
Niechciany efekt wypowiedzi posła Witka może się okazać poważny. Nie tylko dlatego, że jego słowa obnażyły polityczną strategię, ale dlatego, że stały się symbolem niespójności i niepewności przekazu całego obozu rządzącego. W momencie, gdy trwa walka o każdy punkt procentowy, a kampania toczy się o głosy ludzi nieprzywiązanych do partyjnych barw, takie gesty jak podpisanie deklaracji Mentzena mają znaczenie. I to nie tylko dla zwolenników Konfederacji, ale dla wszystkich, którzy oczekują od polityków jasności i uczciwości.
Poseł Witek zapewne nie spodziewał się, że kilka słów wypowiedzianych w półżartobliwym tonie stanie się punktem zwrotnym w kampanii. Nie zdradził niczego, czego Polacy by nie wiedzieli – ale powiedział to głośno. A tego politykom się nie wybacza.
“What harm is there in promising?” – political honesty that backfired
The words of Civic Coalition MP Przemysław Witek, who during the “Gozdyra’s Debate” on Polsat News casually remarked “what harm is there in promising,” have spread across the Polish political scene like wildfire. Though he quickly added that it was “just a joke,” the phrase struck a chord – not because it revealed a secret, but because it affirmed what many voters have long suspected: that for some politicians, a promise is a tool, not a commitment.
The controversy arose during a discussion about whether Rafał Trzaskowski, the Civic Coalition’s presidential candidate, might sign a declaration presented by Sławomir Mentzen, leader of the Confederation party. Mentzen, who won 14.81 percent of votes in the first round of the presidential election, invited both Trzaskowski and PiS-backed candidate Karol Nawrocki to a conversation and proposed that they sign a document pledging to, among other things, not raise or introduce new taxes.
When host Agnieszka Gozdyra pressed MP Witek on whether Trzaskowski would agree to such a condition, his response was: “what harm is there in promising?” Though uttered with a smile, and quickly followed by an admission that it was a joke, the phrase exposed a fundamental crack in the foundation of political credibility.
The comment was swiftly picked up across political lines. Law and Justice politician Mariusz Błaszczak sarcastically thanked Witek on social media, calling his line the new campaign slogan for Trzaskowski, on par with the infamous “get a loan, find a better job.” Labour Minister Agnieszka Dziemianowicz-Bąk criticized Witek’s remark as a betrayal of voter trust, stressing that “a politician must only promise what they are capable of delivering.”
At the heart of the issue is not merely a single offhand comment but what it reflects: a perception that political promises are made for votes, not for action. While seasoned observers may see this as nothing new, many ordinary citizens still hope for integrity in politics. They expect words to carry weight, and “what harm is there in promising” sounds dangerously close to open manipulation.
The challenge is particularly acute in this campaign season. Rafał Trzaskowski must appeal to a broad spectrum – from progressive voters to the conservative-leaning electorate of Sławomir Mentzen. This balancing act makes every word, every slip, especially potent. A misstep like Witek’s becomes symbolic of the broader inconsistency in the Civic Coalition’s messaging, a factor that could weigh heavily on undecided voters.
The Confederation’s demands – such as a pledge to block tax increases, defend cash payments, oppose the euro, or even halt NATO expansion to Ukraine – are forcing Trzaskowski into territory that contradicts earlier positions. While shifting tone may be politically necessary, it risks alienating both ideological supporters and centrist pragmatists.
In this context, Witek’s comment doesn’t just reflect a gaffe – it lays bare a fundamental weakness. His words may resonate long after the campaign ends, entering the lexicon of political blunders that, like Hungary’s Ferenc Gyurcsány’s infamous “we lied morning, noon, and night,” become shorthand for disillusionment.
Ultimately, MP Witek didn’t say anything voters didn’t already suspect. But he said it aloud. And that is what will be remembered – not the promise itself, but the casual indifference with which it was delivered.
—