Dr Tomasz Rożek, na swoim popularnym kanale na YouTube „Nauka. To lubię” odniósł się do problemu wprowadzone do szkół nowego przedmiotu „Edukacja zdrowotna”.
Moim zdaniem w przypadku edukacji zdrowotnej ktoś bardzo się śpieszył i o to przygotowanie po prostu nie zadbał. Ministerstwo wprowadziło przedmiot, nie dając nauczycielom materiałów do jego prowadzenia. Skąd mają oni wiedzieć poza ogólnymi hasłami, czego mają uczyć?
Tym bardziej, że od razu mówię, że wiem jaka jest różnica między owulacją a menstruacją, no i wiem, że genitalia to nie są włoskie linie lotnicze, ale mam zarzuty do nowego przedmiotu edukacji zdrowotnej.
Żeby uporządkować fakty, edukacja zdrowotna to nowy przedmiot, który od 1 Września pojawił się w miejsce dotychczasowego nieobowiązkowego wychowania do życia w rodzinie. Pierwotnie edukacja zdrowotna miała być obowiązkowa, ostatecznie, podobnie jak WDŻ, obowiązkowa nie jest.
Czym te dwa przedmioty się od siebie różnią? Likwidowany WDŻ koncentrował się wokół, jak sama nazwa wskazuje, wychowania do życia w rodzinie – tematów jak rodzina, rodzicielstwo, związki, ojcostwo czy macierzyństwo. Podczas gdy edukacja zdrowotna z większości swych wątków albo rezygnuje, albo traktuje bardzo powierzchownie. Nowy przedmiot obejmuje 10 szerokich, interdyscyplinarnych działów tematycznych, takich jak wartości i postawy, zdrowie fizyczne, aktywność fizyczna, odżywianie, zdrowie psychiczne, zdrowie społeczne, dojrzewanie (choć to głównie w szkołach podstawowych), zdrowie seksualne, zdrowie środowiskowe oraz internet i profilaktyka uzależnień.
Kto może nowego przedmiotu uczyć? Zgodnie z rozporządzeniem nauczyciele wychowania fizycznego, biologii, przyrody, psychologowie, ale także dotychczasowi nauczyciele WDŻ. Kwalifikacje posiadają również lekarze, dentyści, farmaceuci czy diagności laboratoryjni, o ile tylko ukończyli kurs pedagogiczny.
Jak wspomniałem, przedmiot jest nieobowiązkowy, ale w praktyce rodzic ma czas na wypisanie dziecka z przedmiotu tylko do 25 Września. Jeśli do tego czasu tego nie zrobi, uczeń jest zobowiązany do uczestnictwa w lekcjach, chociaż nie ma być na nich ocen, a sam przedmiot nie ma wpływać na promocję.
Przygotowując się do materiału, przeczytałem dokładnie podstawę programową oraz wysłuchałem wielu rozmów na temat tego nowego przedmiotu. Jak to u nas, w wielu punktach argumenty, które słyszałem, przynajmniej dla mnie nie były argumentami merytorycznymi.
Dwie refleksje ogólne: każdy z nas chce, by dzieci były zdrowe i bezpieczne. Tematy, które zostały wpisane w program nowego przedmiotu, obiektywnie rzecz biorąc, wpływają na to bezpieczeństwo, czy nawet je definiują. Nie krytykuję więc tego, że są one poruszane. Moją krytykę wzbudza to, w jaki sposób zostały one wprowadzone.
Druga uwaga ogólna: uważam, że rodzice mają prawo do tego, by brać udział w edukacji swoich dzieci i wychowywać je zgodnie ze swoim światopoglądem. Gwarantuje im to konstytucja. Nie jest to argument przeciwko edukacji ogólnie i edukacji seksualnej szczególnie.
Najwięcej emocji pojawiło się w związku z zapowiedzią ministerstwa edukacji, że nowy przedmiot będzie obowiązkowy. Te zapowiedzi pojawiły się zanim dokładnie pokazano, czego dzieci. Zostało to odebrane jako pogwałcenie konstytucyjnego prawa rodziców. Nie pomógł brak konsultacji społecznych i tempo wprowadzenia zmian.
Choć ministerstwo się ugięło, problem pozostał. Wprowadzono przedmiot, ale nie ma do niego żadnego podręcznika. Innymi słowy, zainteresowany rodzic dalej nie wie, poza ogólnymi hasłami, czego będzie się jego dziecko uczyło na lekcjach nowego przedmiotu.
A jak ta sytuacja wygląda z punktu widzenia nauczyciela? Ministerstwo wprowadziło przedmiot, nie dając nauczycielom materiałów do jego prowadzenia. Skąd mają oni wiedzieć, poza ogólnymi hasłami, czego mają uczyć? Tym bardziej, że nowy przedmiot obejmuje bardzo wiele różnych zagadnień z różnych dziedzin.
Przedmiot wprowadzono, ale nie zadbano o to, by wykształcić w jego kierunku nauczycieli. Kto będzie uczył tak interdyscyplinarnego przedmiotu, który obejmuje 10 różnych obszarów? Od zdrowia psychicznego przez elementy technologii cyfrowych, zmiany klimatu, odżywianie, anatomię człowieka po zdrowie seksualne i środowiskowe. Czy na przykład nauczyciel WF-u lub biologii będzie miał kompetencje, by rzetelnie poruszać wszystkie te tematy?
A jeśli nie będzie kompetentny, to jaka będzie jakość jego nauczania? I to nie jest wina nauczycieli, bo nawet gdyby chcieli się dokształcić, nie mieli takich możliwości, a zakres tematyczny nowego przedmiotu naprawdę jest bardzo szeroki.
Na forach nauczycielskich trwa właśnie, czasami dość emocjonalna, wymiana ściąganych przez kogoś pisanych scenariuszy lekcji na nowy przedmiot. Nikt nie sprawdza ich jakości, a nauczyciele na przykład biologii nie mają kompetencji, by sprawdzić ich rzetelność w temacie na przykład cyfrowej higieny czy zmian klimatu. Z kolei psycholog niekoniecznie ma kompetencje w dziedzinie szczepień, ludzkiej anatomii czy zdrowego żywienia.
Problemu by nie było, albo byłby mniejszy, gdyby wraz z wprowadzeniem nowego przedmiotu ministerstwo przedstawiło rekomendowany podręcznik albo choć skrypt dla nauczycieli, jakieś materiały dydaktyczne. No ale tego nie zrobiło. W skrócie mówiąc, odpowiedzialność przerzucono na nauczycieli czy na szkoły, nie dając im żadnych narzędzi, tylko dając do realizacji nowy obowiązek. Zresztą nie pierwszy raz tak się dzieje.
Jak wspomniałem, podręcznika nie ma, nie ma materiałów dydaktycznych, więc oceniając nowy przedmiot, poruszamy się w jakimś obszarze przypuszczeń czy domysłów. Ale nawet w tym obszarze, siłą rzeczy pozostającym niejasnym, trudno nie odnieść wrażenia, że w podstawie programowej nowego przedmiotu panuje rozgardiasz.
Wiele wątków z edukacji zdrowotnej obecnych jest już na innych przedmiotach, takich jak na przykład WF, biologia czy informatyka. Mam na myśli na przykład anatomiczną budowę narządów płciowych. Czy to znaczy, że uczniowie mają uczyć się części rzeczy dwa razy? Szkoła jest przeładowana, więc dobrze by było może nie marnować czasu na to, żeby o tym samym uczyć na dwóch różnych przedmiotach. A może jest tak, że z tych przedmiotów, na przykład z biologii, te wątki mają zniknąć?
Brak wytycznych co do koordynacji międzyprzedmiotowej może skutkować też tym, że jakiś wątek wypadnie z obydwu przedmiotów – dziecko ani na jednym, ani na drugim po prostu nie usłyszy.
Rzetelna, dobrana do wieku dzieci edukacja czyni nasze dzieci bezpieczniejszymi i bardziej świadomymi. Ale po to, by edukacja była rzetelna i dopasowana do wieku dziecka, musi zostać odpowiednio przygotowana – i to przygotowana zarówno w tej warstwie formalnej, jak i warstwie przygotowania samych nauczycieli oraz materiałów, z których dzieci będą się uczyły.
Moim zdaniem w przypadku edukacji zdrowotnej ktoś bardzo się śpieszył i o to przygotowanie po prostu nie zadbał. W przypadku zagadnień dotyczących zdrowia psychicznego czy wątków związanych ze zdrowiem seksualnym, rzetelnie wykształcony nauczyciel jest absolutną podstawą.
Nie chcę, żebyście mnie źle zrozumieli. Jeżeli nauczyciel pomyli coś na lekcji o pantofelku, na przykład, to nic wielkiego się nie stanie. Ale jeżeli zamiesza za bardzo w głowie na lekcjach związanych ze zdrowiem psychicznym czy seksualnym, konsekwencje mogą być dużo poważniejsze.
Nie dziwię się więc tym rodzicom, którzy patrząc na tryb wprowadzania nowego przedmiotu, widzą w nim zagrożenia. Jeszcze raz podkreślam – mówię o trybie wprowadzania przedmiotu. Nie jestem wrogiem wprowadzania tematów, które w programie się znalazły. Przeciwnie, uważam, że wielu z nich wcześniej brakowało.
To, czy powinny się one znaleźć w osobnym przedmiocie, czy powinny zostać dołączone do przedmiotów już istniejących, to jest inny temat. Obiektywnie ważne, że są. Ale tryb wprowadzenia nowego przedmiotu będzie miał ogromny wpływ na jakość nauczania. Te tematy są zbyt ważne, żeby potraktować je po łebkach.
To swoją drogą bardzo wygodna linia obrony ministerstwa edukacji. Masz jakieś wątpliwości co do nowego przedmiotu? Uważasz, że jest nieprzygotowanym eksperymentem? Jeżeli tak, to znaczy, że jesteś przeciwko zdrowiu dzieci. Albo w wersji bardziej po bandzie: jesteś zacofanym oszołomem.
A ja wiem, jaka jest różnica między menstruacją a owulacją i też wiem, że genitalia to nie jest włoski narodowy przewoźnik lotniczy. Serio, wiem to. Ale wciąż mam uwagi co do trybu wprowadzenia nowego przedmiotu.
Takie podejście nie buduje zaufania pomiędzy ministerstwem a rodzicami. A wydaje mi się, że zaufanie powinno być absolutną podstawą, fundamentem systemu edukacji – zaufanie pomiędzy rodzicami a szkołą, uczniami a nauczycielami, nauczycielami a ministerstwem. Bo gdy tego zaufania nie ma, gdy dorośli coś knują, na koniec dnia zawsze stracą na tym dzieci.
Bardzo, bardzo nie życzyłbym ani sobie, ani dzieciom. Tym bardziej, że to są naprawdę bardzo ważne tematy.