Oceń ten post

Ksiądz misjonarz Jerzy Wiśniewski, który latem głosił kazania w parafii w Pieścirogach, nadesłał do nas kolejny swój tekst:

Nabożeństwa i kazania Papieża Franciszka są zdawkowe i po jezuicku krótkie. Hasłem jego wizyty w Papui było jedno słowo: „Pray”, czyli módl się!

Podczas spotkania z klerem w sobotę papież rozbawił wszystkich swoją angielszczyzną.

Ogólnie wiadomo, że nie ma on talentów do języków obcych, ale wyjątkowo w Papui użył angielskiego zwrotu bez tłumacza:
„Pray for me – but not against me”
– „Módlcie się za mnie, ale nie przeciwko mnie.”

W swoim reportażu więc, zanim przejdę do opisu wizyty w Papui, chcę rozwinąć tę groteskową myśl i wątpliwość, czy rzeczywiście – i jeśli tak, to dlaczego – niektórzy modlą się przeciw papieżowi, a nawet życzą mu rychłej śmierci.

Jedno jest pewne: ten papież nie jest lubiany w Kijowie.

  1. Latynoski sentyment

My, Polacy, oraz inni Słowianie, mamy niedosyt, ale to, jak i wiele innych nieporozumień w percepcji tego papieża, nie wynika ze złej woli z naszej czy jego strony. Winien jest silny, wręcz nie do przezwyciężenia, różny od naszej mentalności kontekst kulturowy, w jakim osadzony jest ten pontyfikat. Nie zapominajmy, że jest to dziecko włoskich emigrantów. Nic więc dziwnego, że choć my wobec migrantów mamy mnóstwo obaw, to jednak dla papieża jest to „oczko w głowie”.

Nie sposób go zrozumieć bez znajomości jego biografii.

Jako młody chłopak zarabiał na życie w barze jako kelner i tancerz.

Jako młody kapłan rósł w atmosferze latynoskiego zachwytu kubańską rewolucją, a potem również marksistowską wersją Kościoła, czyli tzw. „teologią wyzwolenia”. Trudno, by te dwie rzeczy nie wycisnęły piętna na osobie młodego kapłana, a później przełożonego jezuitów i biskupa Buenos Aires. Ciekawostką jest, że choć szybko zrobił karierę, lubił proste życie bez samochodu, drogich mebli czy strojów.

Taki proletariacki kapłan i biskup. Trudno mu też się wyzbyć promoskiewskich sympatii, bo tymi są karmieni od dziecka wszyscy Latynosi.

Tak samo jak myśmy od dziecka w Polsce marzyli, by „zobaczyć USA i umrzeć”, on cieszy się z każdej okazji, by sprawić przyjemność dla Rosji. Czy pamiętacie, jak doszło do spotkania papieża z patriarchą Cyrylem?

Doszło do tego jakieś 10 lat temu właśnie na Kubie. W kontekście objawień fatimskich być może taki człowiek był potrzebny w Watykanie, by katolikom znienawidzonym przez „carat” i udręczonym przez „Sowietów” w „putinowskiej Rosji”, kosztem Ukrainy, przynieść chwilową ulgę?

Całkiem inny styl mają Latynosi i my, Polacy.

  1. Laforet – ofiara kleryka

Jako młody misjonarz zetknąłem się w Rosji z ruchem GAM TEPEYAC (Grupo Apoyo Misionero) i z Milicją Świętej Maryi. Dwie organizacje stworzone przez latynoskiego jezuitę. W kontakcie z tą grupą słyszałem często przysłowie: „Corto y bueno dos veces bueno” (krótko i dobrze – podwójnie dobrze). Pewien kleryk związany z tym ruchem, o francuskim nazwisku Emil Laforet, w trakcie zamachu na Jana Pawła II 13 maja 1981 roku, za zgodą przełożonych, ofiarował uroczystą obietnicą złożoną w kaplicy swoje życie w zamian za życie papieża. Po paru tygodniach okazało się, że ciężko zachorował na parkinsona i przed ukończeniem studiów seminaryjnych zmarł. Sprawa była na tyle ewidentna, że Jan Paweł II zdążył się o tym dowiedzieć i w prostym liście podziękować. Przełożeni przyspieszyli święcenia, i ten dobry, acz niezasłużenie zapomniany neoprezbiter zmarł w okropnych mękach.

Ta jedna historia pokazuje, jak mało wiemy o Latynosach i ich stosunku do Jana Pawła II. Ujawniam tę historię teraz, podczas wizyty papieża Franciszka, by wzbudzić wzajemną nić sympatii, jakby w rewanżu za ofiarę Laforeta. Przecież pośród licznych gaf Jorge Bergoglio można też przy odrobinie dobrej woli doszukać się niespodziewanie dobrych rzeczy.

  1. Rok Miłosierdzia

Czasami idę na skróty i tłumaczę zdumionym wypowiedziami Franciszka parafianom, że „trzeba staremu człowiekowi wybaczyć”, bo nie wiadomo, jaka będzie nasza starość. Wielu z nas wygaduje głupstwa, nie doczekawszy się starości. Latynosów nie wolno oceniać za słowa, bo u nich ważniejsza jest mimika. Gdybyśmy słuchając, patrzyli uważnie, jak Latynos mówi, rezultat byłby odwrotny od zamierzonego.

Spróbujmy zrozumieć papieża. Zacznę od Roku Miłosierdzia. W 2016 roku miała miejsce jedyna jak dotąd wizyta papieża Franciszka w Polsce.

Jedyna, ale znacząca.

Nawet jego nieszczęsny upadek podczas okadzania ołtarza w Częstochowie był bardzo wymowny. Grób św. Faustyny, spotkanie z umierającym kardynałem Macharskim, ciepłe słowa o zmarłym artyście, młodym chłopcu z Krakowa, który pomimo ostatniego stadium raka pilnie wykonywał dekoracje na przyjazd Franciszka.

I się nie doczekał…

To naprawdę epokowe zdarzenia.

Ostatnia szansa zebrać garstkę polskiej młodzieży w kościele, zanim go niemal całkowicie opuści… Zauważmy:

Franciszek to zrobił i zrobił to nieźle. Tak z perspektywy czasu trzeba to docenić.

  1. Kardynałowie egzotyczni

We Włoszech czy w Polsce Franciszek mianuje mało kardynałów, możemy mieć o to żal. Nie trzeba się jednak obrażać, że szuka przyjaciół na końcu świata. To jego wybór i jego prawo.

Dobre były niektóre nominacje kardynalskie na antypodach świata, czyli w Mongolii, Tonga na Oceanii i w Papui. Nas to nie grzeje i nie ziębi.

W Polsce tego nie widać, ale w tych marginalnych dla Kościoła do niedawna krajach dużo się dzieje i widać, że to ma sens.

Szczytem osiągnięć tego papieża będzie jego najdłuższa pielgrzymka do dwóch muzułmańskich demokracji w Indonezji i Singapurze. Katolickiej mniejszości tych krajów taka wizyta to jak deszcz łaski. Papuasi, u których 70 procent ludności, w tym premier tego kraju, to protestanci, a tylko 30 procent katolicy, to też ważny krok, by powstrzymać złą tendencję, jaka rysuje się w ostatnich latach. Na skutek natrętnej aktywności pastorów pentekostalnych, podobnie jak w krajach latynoskich, liczba katolików w Oceanii nie rośnie, lecz spada.

Tutejsi ludzie lubują się w nowinkach i w dużych akcjach duszpasterskich. Ich duch rośnie jak ogień. Są bardzo pomysłowi. Na spotkanie papieża na ulice miasta wyległy tysiące ludzi w jednolitych podkoszulkach z wizerunkiem papieża i z krótkim hasłem: „Pray”, czyli módl się.

  1. Raport z pielgrzymki

Pierwszy wieczór miałem niedosyt. Widać było, że jest nas mało, a ulice i parafie były słabo udekorowane. Pomysł jednak, by czekać na papieża ze świecami i włączonymi na tryb latarki telefonami komórkowymi, wypalił jak najbardziej. Takie zabawy kręcą Papuasów.

Pomysł, by nazajutrz spotkać się z dziećmi szkół Callan i Caritas, był filozoficznym triumfem. Po raz kolejny Franciszek pokazał, że jest po stronie biednych, a w tym wypadku także upośledzonych dzieci.

Otóż popularne w Papui katolickie szkoły Callan opiekują się tzw. Muminkami.

To spotkanie wypadło świetnie.

Zebrany wieczorem w Salezjańskiej Szkole Technicznej kler obserwował relację z tego spotkania na ekranie i słychać było burzliwy śmiech, wręcz salwy śmiechu, gdy kolejne dziecko miało przemawiać, śpiewać lub tańczyć.

Nasze spotkanie z Franciszkiem było na skróty.

Papież prosił, byśmy byli wierni i zaangażowani.

Prosił, byśmy byli blisko ludzi, i podziękował za to, co robimy. W nagrodę dostał skromny prezent i szybko odjechał.

Gdy chodzi o Mszę Świętą, to podobnie jak i poprzednie dwie „akcje pasterskie” z powodów bezpieczeństwa trzeba było się zjawić w sektorach 5 godzin wcześniej. Sama msza była krótka i nikt się nie znużył ani nie znudził. Przypomniano imiona dwóch błogosławionych: Jana Mazzucconi i Piotra Torota, dzięki którym katolicyzm tu dotarł. Na mszy, prócz prostego ludu, zjawił się cały establishment.

  1. Papuaski kontekst

Ku memu zdumieniu, był nawet premier, który prywatnie jest pastorem adwentystów. Są oni w czołówce denominacji, które bezkompromisowo krytykują katolików, nazywając nas bałwochwalcami, i nierzadko niszczą nasze figury przedstawiające Niepokalaną. Nie ukrywam, że sam jestem ofiarą tych nieprzyjaznych gestów.

W mojej parafii, na przykład w miasteczku Wau, w prowincji Morobe, adwentyści przekupili dyrektora katolickiej szkoły podstawowej i na terenie boiska szkolnego, pomimo moich protestów i zgorszenia parafian, dudnili na ogromnych głośnikach całe 3 tygodnie, agitując ludzi, by się powtórnie ochrzcili.

Ta sytuacja nie jest czymś wyjątkowym. Na misjach ekumenizm nie jest ostatnio popularny. Walka o dusze trwa nie na żarty.

Głośno się mówi, że pieniądze na łapówki ci ludzie biorą od premiera i jego delegatów. Znając mentalność tubylców, gdy taka persona promuje jakąś denominację, to za jego kadencji będzie „dużo nawróceń”.

Cierpią na tym tradycyjne kościoły w Papui, jakimi są: luteranie, anglikanie, metodyści i my, katolicy.

Co jednak później, gdy skończy się kadencja i pieniądze? Zbałamuceni konwertyci – dokąd pójdą?

Gdy się to wszystko zważy, to przyjazd papieża jest rzeczywiście strzałem w dziesiątkę.

Choć nie uda się wszystkich uratować, to jednak część Papuasów pomyśli dwa razy, zanim się powtórnie ochrzci.

Niewykluczone, że ta wizyta spowoduje powrót jakiejś grupy zagubionych owiec.

Co do Marape, czyli premiera, to niech go Pan Bóg kocha i mu wybaczy. Nie zablokował wizyty papieskiej, choć zapewne miał takie pokusy. Tym razem dał się poznać jako polityk, nie jako pastor. Oby to spotkanie jakoś wpłynęło na złagodzenie konfliktów.

  1. Kazanie

Dziś 8 września, urodziny Matki Bożej.

Na tym papież się nie skoncentrował.

Wyjaśnił ewangelię o uzdrowieniu głuchoniemego. Zwrócił uwagę na geografię tego zdarzenia. Jezus udał się do Dekapolis, co dla Żyda było daleko i niebezpiecznie, bo to okolice zamieszkałe przez pogan. Skoro jednak Jezus to uczynił, to widać, zależało Mu na tym, by zwrócić naszą uwagę na odległe kraje, czyli na takie, gdzie Prawdziwy Bóg nie jest znany. Papież zachęcał nas wszystkich, byśmy się nie bali w Jego imieniu wyruszyć w dalekie strony.

Tym samym papież podał motyw swojej długiej pielgrzymki. Gdy skończył, siedzący obok mnie Latynos uderzył w dłonie, a gdy nikt go nie podtrzymał, to ze zdziwieniem zapytał: „Nie zaklaszczemy papieżowi?”.

Tak, tak właśnie się stało.

Na mszy w Port Moresby nie było oklasków po kazaniu. Rzecz niesłychana, lecz w przypadku Franciszka – zwyczajna. Nie zabiega o to i tym się nie trapi. Papież nie jest wytrawnym kaznodzieją. Nie przywiązuje do tego uwagi i wszystkim radzi głosić tylko 7 minut.

  1. Powrót z Vanimo

W chwili, gdy piszę ten tekst, papież wraca z Wanimo…

Ta wizyta wymaga oddzielnego komentarza.

W moim odczuciu, po raz kolejny „serce Kościoła” przemieściło się znowu, tak jak za czasów Jana Pawła II, na koniec świata…

Na kilka dni Watykan przeprowadził się do Oceanii.

Papież stary, ale jary.

Radzi sobie. Przemowy są krótkie i na temat. Póki co, nie nudzi mu się tu. Ja też się nie nudzę. 8 września 2024 stała się rzecz niezwykła: papież poleciał na drugi koniec kraju, by spotkać się ze swoim rodakiem.

To pewien ksiądz z Argentyny, który niedawno zawiózł do Watykanu grupę pielgrzymów.

Papież tak się wzruszył ich widokiem, że obiecał ich odwiedzić. Dotrzymał słowa. Rzadki przypadek, godny pochwały.

Wszystkim nam się zdarza dawać obietnice i nie spełniać, bo przerastają nasze siły. Dla tego starego człowieka ta długa pielgrzymka to wyczyn.

Tym razem sam sobie dołożył dodatkowy rejs na antypody Papui.

Wszystko gotowe. Poleci do Vanimo. To jeden z odległych zakątków kraju, na granicy z Indonezją. Jeden z zapomnianych regionów.

Najbiedniejszy, ale katolików tam jest sporo.

Jutro z rana spotkanie z młodzieżą, oby udane, i wylot na Timor Wschodni i do Singapuru.

Cała trasa – 33 000 km.

Szczęśliwej podróży, „dziadku Bergoglio”, i do zobaczenia przy innej okazji.

Ks. Jarosław Wiśniewski
8 września 2024
Port Moresby – Papua Nowa Gwinea
www.xjarek.net

Post scriptum

Niespodzianka

Nocą 8-go września do późna szlifowałem tekst o papieżu.

Na ostatnie spotkanie się nie wybierałem, bo to miało być coś specjalnego dla młodzieży i nie byłem umówiony na transport.

Niespodziewanie o 8:30 zastukał do mych drzwi Hindus. To mój kolega, ksiądz z diecezji Lae, który obiecał, że się mną zaopiekuje w nieznanym mi mieście stołecznym – Port Moresby.

Już wczoraj torował mi drogę, wykrzykując: „Zróbcie miejsce dla chorego księdza”. Takie hasło to klucz na spotkanie i zajęcie pierwszych miejsc. Wczoraj się udało, ale dziś miało go nie być.

Chyba zmienił zdanie, bo z rana zjawił się nagle. Podwiózł mnie do stadionu. Utorował drogę do ostatniej bramki i mnie przeprosił, że już musi wracać.

  1. Na podium

To miejsce, gdzie mnie zostawił ks. Winod, było odgrodzone barierkami od tłumu. Nie miałem wyjścia. Droga prowadziła wprost na podium – żadnych opcji. Wspiąłem się nie bez trudu, jakbym zdobywał Giewont albo Górę Śnieżkę.

Przywitałem dwóch znajomych biskupów. Nawet sobie z nimi pogawędziłem. Jeden z nich miał przemawiać. Czuł się bardzo spięty.

Wciąż nowe osoby nadciągały.

Prócz biskupów pojawili się ładnie ubrani świeccy.

Włoskich dryblasów ochroniarzy policzyłem, że jest ich dwudziestu. Czułem, że lada moment mogą mnie wygnać. A jednak nie.

Jeden z nich podszedł. Przedstawił się, że nazywa się Lorenzo, i powiedział grzecznie, że to miejsce, na którym siedzę, jest przeznaczone dla obsługi z Watykanu.

  1. Młodzi prelegenci

Wycofałem się w „kozi róg”, gdzie spotkałem czwórkę młodych Papuasów, którzy mieli przemawiać. Usiadłem za nimi.

W tym miejscu nie było cienia i wszyscy się bardzo pociliśmy.

Po dwóch występach folklorystycznych i młodzieżowych przemówił biskup z Kimbe. Ten stremowany, jeden z najmłodszych w episkopacie.

Przemawiał ładnie i mądrze, ale bardzo cicho.

Nawiązał do synodalności, zapewniając, że młodzież się w to włącza.

Potem gadali moi sąsiedzi.

Z rozterki nie zapamiętałem dwóch imion i tego, co mówili. Kolejna dwójka młodszych mówiła z sensem – nawet już po wszystkim podarowali mi swoje laminowane ściągawki…

Ryan – dość wysoki chudzielec z bujną grzywą – opowiedział, że jego rodzice się rozwiedli i że rósł pozbawiony ich miłości. Apelował do wszystkich rodziców, by się nie rozwodzili. To może źle skutkować w życiu ich dzieci. Bez miłości rodziców mogą się stoczyć do rynsztoku…

Bernadetta – była to ostatnia, niska, filigranowa, trochę speszona prelegentka.

Speszona, tym niemniej pewnym głosem powiedziała, że jest z rodziny legionistów (chodzi o Legion Maryi).

Żaliła się, że żyjemy w tak bogatym w surowce kraju, że aż dziw bierze, dlaczego młodzież nie ma dość pieniędzy, by dokończyć studia. Poskarżyła się też papieżowi, że niektórzy młodzi ludzie muszą nawet żebrać.

  1. Dwie drogi

Papież w odpowiedzi na to odczytał tekst na temat dwóch dróg. Powiedział, że jest droga harmonii i droga destrukcji. Jaką wybierzemy?

Młodzież skandowała: „Harmonię”.

Potem opowiedział, że w górach człowiek często pada, ale w tym nie ma nic złego. Trzeba tylko się starać, by nie umrzeć. Co więcej, trzeba pomóc koledze, by on też nie umarł w górach.

Wspomniał znów, że są dwie drogi: altruizm i egoizm. Jaką drogę wybierzemy?

Młodzież skandowała: „Altruizm”.

Papież zapytał, ile macie języków w Papui. Zaczęli krzyczeć, że mnóstwo.

On im na to, by się posługiwali językiem dobroci i służby.

  1. Błogosławieństwo

Po tym krótkim skandowaniu papież wstał i zaintonował „Modlitwę Pańską” oraz udzielił błogosławieństwa.

Ustawiła się długa kolejka tancerzy po różańce, a potem biskupi, tak jak wczoraj, stanęli do homagium.

Najdłużej mizgał się biskup bez sutanny.

To był młody, niskiego wzrostu Filipińczyk, salezjanin z diecezji Kerema.

Wyczułem moment, gdy papież się znudził.

Przyklęknąłem i powiedziałem krótko, że byłem w Rosji i na Ukrainie 15 lat. Chciałem dodać, że potrzeba się modlić o pokój w tym regionie.

Papież jednak z dezaprobatą, a może ze zmęczenia, tylko wybałuszył oczy.

Mimo że mówiłem po hiszpańsku, zachował się tak, jakby niedosłyszał.

Na twarzy pojawiło się zmęczenie i zmieszanie.

Chyba mu przerwałem dialog z Filipińczykiem – salezjańskim biskupem. Stąd to nieporozumienie.

Nie chciałem dłużej zawracać głowy. Wycofałem się.

Znajomy Włoch, biskup Pampillo, pół żartem, pół serio zapytał, co robię w „orszaku biskupów”, czy reprezentuję jakąś diecezję.

Powiedziałem, że nie.

Że tylko prosiłem za Kijów, bo tam byłem niedawno, ale nic nie wskórałem.

Nawet przez chwilę poczułem się na tym balu jak intruz. Pan Bóg jednak tak zaplanował. Nie chciałem i nie marzyłem, że trafię na to pożegnalne spotkanie.

„Chory ksiądz, chory ksiądz” – dźwięczało mi w uszach.

Tak skandował mój kolega Hindus, by mi utorować drogę. Wcale go nie prosiłem, ale on się „wczuł w rolę” i zaopiekował się mną już nie pierwszy raz.

Sam Pan Bóg mi go posłał.

To on mi załatwił przedłużenie wizy. Nawet mi wstyd, że tak słabo się spisałem. Salezjanin gadał 3 minuty, a ja tylko 3 sekundy. On miał coś ważnego, a ja „o pokoju na Ukrainie”.

To niewygodny temat.

Ważny, ale nie pasuje do papuaskiego kontekstu i latynoskiej natury papieża.

Ukraina, mimo obecności unickiego biskupa z Australii, nie została tym razem wypromowana tak, jakbym tego pragnął.

Nie pomogła nawet piękna wyszywanka, którą mi podarował kolega z Podlasia.

„We have done it” – zaskandował na koniec „Big Joe”, najsympatyczniejszy werbista w episkopacie.

Wcale o tym nie wiedząc, zacytował słowa Paulina z Mariupola, wypowiedziane 26 sierpnia 2007.

Taki tekst razem skandowaliśmy na progu kaplicy „Cudownego Obrazu Jasnogórskiej Pani” po pierwszej pielgrzymce pieszej z Doniecka.

Od Redakcji: Publikowane tekstu autorskie nie muszę odzwierciedlać poglądów redakcji.