Mam dzisiaj dla was coś specjalnego.
Coś czego dotąd nikt nie robił.
Mam prezent na 8 marca dla najdziwniejszych i najbardziej w ten dzień ignorowanych i zapomnianych kobiet.
Tych o których za PRL szydercy wyrażali się że to nieużyteczne „pingwiny”.
I tych „kościelnych babkach” o których pogardliwie się mówi „mochery”.
Takie też nie zginęły i do dzisiaj istnieją.
Jest to specjalny list dedykowany dla sióstr zakonnych, dla „tercjarek” które wymierają i dla gospodyń co na plebanii siedzą jak kopciuszki. To też temat do szyderstwa nie dla prasy no chyba że w negatywnym świetle.
Proszę go potraktować jako podarunek na 8 marca. Rzadko się zdarza że o tych kobietach ktoś wspomina w ten „świecki dzień”. Nie ma on podłoża kościelnego.
Mimo to kobiety są w kościele.
Papież Franciszek powierzył im niedawno najwyższe z możliwych stanowisk i dykasterii.
Nie zapominajmy o nich.
Mimo że są bardzo różne „lwic salonowych” celebrytki, i sportsmenek czy innych zamężnych kobiet, a mimo to nie da się ukryć że to też są kobiety i to czasami przez duże „K”.
Mamy wysoko kwalifikowane nauczycielki i pielęgniarki.
Są wśród nich poetki i pisarki. Przykładem niech będzie autorka pieśni i powieści Teresa z Lisieux, wizjonerka Łucja dos Santos i Faustyna Kowalska. Autorki dzieł filozoficznych jak: Edyta Stein karmelitanka rodem z Lublińca.
Katarzyna ze Sieny, która potrafiła negocjować z królami i papieżami na rzecz pokoju w czasach średniowiecza.
Joanna d’Arc która dawała instrukcje królowi Francji co robić by odzyskać Niepodległość.
Są też i dziś „działaczki na rzecz pokoju” i najbardziej poniżonych jak uhonorowana Pokojową nagrodą Nobla Matka Teresa z Kalkuty, czy twórczyni podwarszawskich zakładów dla Ociemniałych błogosławiona Matka Czacka.
Niedawno papież podpisał dekret heroiczności cnót jeszcze jednej polskiej wizjonerki. Możnaby mnożyć listę sióstr które złotymi zgłoskami zapisały się w historii Polski i całego świata złotymi zgłoskami i może warto wyciągnąć z lamusa ich zasługi by popatrzeć na te kobiety z większą sympatią choćby raz do roku.
Oprócz tego ten list jest dedykowany tym kobietom które oddały swoich synów do posługi w Kościele.
Przykładem tego jest też moja własna mama „Teresa z Lubianek”.
Słyszymy wiele o kapłanach i biskupach.
Skąd ci ludzie się biorą? Oni też nie wpadli z Marsa. To dzieci pobożnych kobiet bez życiorysu. Przypominamy sobie o nich czasem dopiero gdy odchodzą. Gdy umiera matka kapłana to dopiero wtedy jakby „wychodzi z podziemia”, bo na takich pogrzebach jest więcej księży niż na pogrzebie prezydenta…
Są też świeckie misjonarki jak doktor Błońska czy Helenka Kmieć, stewardessa z Gliwic zamordowana przez poderżnięcie gardła kilkanaście lat temu podczas wolontariatu w Boliwii.
Posłuchajmy przez chwilę opowieści z innej planety.
Oto: „Prawdziwa bajka dla katolickich kobiet”.
LIST DO KATOLICKICH SIÓSTR
Drogie siostry,
Mam na imię Jarosław o jestem waszym bratem – kapłanem…
Pierworodnym synem pewnej dziewczyny ze wsi Łubianki nieopodal Obór Rypińskich.
Moja mama chciała być zakonnicą.
Była pierwszym dzieckiem w wielodzietnej rodzinie które poszło do liceum. Miała cel.
Trzynaście kilometrów pieszo codziennie. Taka była uparta.
Źle się to skończyło.
Zachorowała w klasie maturalnej.
Po operacji przeziębionego ucha doznała częściowego paraliżu.
To przekreśliło jej plany. Do zakonu chorych nie biorą.
Została nauczycielką aż 10 lat póki nie napotkała taty.
Miłość jest podobno ślepa.
Ojciec u mamy nie dostrzegał defektów. Naprawdę była wtedy piękna, widać to na nielicznych zachowanych zdjęciach.
Zamiast mamy poszedłem służyć Bogu ja. Zapisała mnie do ministrantów. Pracowała nad sobą i wymodliła to sobie.
Każdy dzień msza w kościele. Rano o 7-mej i wieczorem o 18-tej.
Kochała Jezusa i tylko dla niego dbała o siebie. Idąc do kościoła sumiennie nakładała szminkę by przy ołtarzu pięknie wyglądać.
Wszystkie dzieci wysłała do liceum z internatem, żeby nie musiały jak ona chodzić.
Jestem jej dłużny tę opowieść.
Każdy z nas ma podobny dług.
Jeśli coś w życiu dobrego zrobiłem to właśnie dlatego że miałem taki wzór przed oczami.
Nie moje to zasługi a jej.
Nasz skromny dom w jakiejś mierze był klasztorem.
Mama o to zadbała. Opierałem się temu „matczynemu powołaniu”. Zapierałem się i zarzekałem że „do seminarium nigdy w życiu nie pójdę”.
Byłem jak ten Augustyn a ona jak Monika.
Toteż musiałem ulec.
Nie żałuję.
Pracuję na misjach i jest mi co raz trudniej ze względu na wiek i gruźlicę.
Dopadła mnie rok temu w Papui.
Pochodzę z pewnej parafii na pograniczu Mazowsza i Kujaw, z której pochodzi 27 kapłanów w tym jeden biskup.
Niestety sióstr zakonnych jest tylko kilka.
Mój proboszcz dawno dawno temu gdy byłem jeszcze klerykiem poprosił bym się w tej intencji czyli o powołania siostrzane pomodlił.
Owszem, modliłem się.
Nawet w takiej intencji właśnie była moja prymicja.
Teraz potrzebna mi wasza modlitwa i pomoc w poszukiwaniu następców…
Zaraz po prymicjach pojechałem z młodzieżą do Taize na ekumeniczne rekolekcje.
Pozwolono nam odwiedzić pobliskie Cluny ruiny starego słynnego średniowiecznego klasztoru.
Wieczorem była Msza Święta. w Domu Generalnym ss. Józefitek.
Na mszy było około dwustu „ślicznych staruszek”. Promieniowały radością ze swego powołania i z naszych odwiedzin. Średnia wieku 70 plus. Najmłodsza była zakonnica z Polski.
Taka sytuacja powtarzała się we wszystkich innych europejskich klasztorach.
Teraz w wielu polskich klasztorach nasze siostry są dużo starsze od postulantek z Litwy, Ukrainy czy Białorusi. Są też kolorowe siostry z innych kontynentów. Jest to bonus dla zakonów misyjnych.
Tam nigdy powołań nie zabraknie.
Po dwu latach gdy odwiedziłem Łagiewniki dostrzegłem wśród sióstr jedno „malutkie stworzenie Boże” o bardzo znanej mi twarzy. To była siostra Jonasza, koleżanka z klasy, z podstawówki. Spotykaliśmy się co roku na Częstochowskich pielgrzymkach.
Zawsze była uśmiechnięta i cichutka jak myszka.
Poszła do zakonu tuż po moich prymicjach.
Bardzo młodo zmarła na placówce w Częstochowie. Szkoda, ale przecież tak wielu świętych umierało młodo.
Ufam, że mimo „figury karzełka” ona była wielkiego ducha i jest święta…
Ufam że pociągnęła za sobą wiele dziewcząt do zakonu a może nawet do nieba.
Tak więc było warto ofiarować Mszę Prymicyjną w takiej właśnie intencji.
Za siostrzane powołania wciąż trzeba się modlić.
Jakże to pilna do dzisiaj intencja.
Dawno, dawno temu Rostowie nad Donem czyli u wrót Kaukazu usłyszałem powiedzenie że:
„Misjonarz jest jak kartofel.
Póki nie zgnije, nie wyda plonu”.
Mam już 60 plus z tego 33 lata na misjach.
Myślę że czas najwyższy bym misyjną pałeczkę przekazał dla innych.
W ręce młodszego pokolenia braci, sióstr i kapłanów.
Wiadomo że celibatariusze nie powinni mieć potomstwa. Klonowanie czy pączkowanie też mam nie grozi.
Musimy więc zadbać o następców inną metodą.
Jedną z nich są właśnie listy.
Patrząc na spuściznę św. Pawła Apostoła można mieć pewność, że pisanie listów się opłaca.
Gdy opuszczałem ojczyznę w 1992-m miałem 29 lat.
Byłem silny i entuzjastyczny.
Na swojej pierwszej placówce napisałem tysiące listów do potencjalnych parafian.
Chodziłem na pocztę z walizkami listów. Mimo że to mnie kosztowało dużo czasu i pieniędzy to jednak nie mam wątpliwości że było warto.
Miałem pomysł by wyszukać w książce telefonicznej nazwiska o polskim, niemieckim lub ormiańskim brzmieniu.
Do kościoła katolickiego w Rosji trafiają głównie ludzie z diaspory.
Rodowici Rosjanie są do nas z wielu powodów uprzedzeni.
W dawnych sowieckich informatorach prócz numeru telefonu był również adres.
To było w mej pracy bardzo pomocne.
Inna moja misyjna smykałka to piosenki.
Nasze polskie pielgrzymkowe i oazowe piosenki są tak śliczne, że dobrze brzmią we wszystkich językach świata.
Mój pierwszy rosyjski organista bardzo mi w tym dopomagał. Tak to zajęcie polubił że po roku pracy już był w seminarium a po 7-miu latach studiów był już kapłanem.
Dziś jest biskupem w Petersburgu.
Bardzo jestem z niego dumny jak widać było warto.
Gdy opuszczałem Rosję w 2002 roku świadkiem mojej deportacji do Japonii była pewna młoda Koreanka o imieniu Julia.
Dostałem od niej list po 10 latach.
Przyznała się że tego dnia gdy widziała mnie po raz ostatni podjęła decyzję że idzie do zakonu. Już ponad 20 lat jest karmelitanką w skromnym syberyjskim klasztorze.
Poszła w moje ślady: rysuje a raczej jak mówią Rosjanie – pisze ikony.
W Uzbekistanie na oazie miałem chłopca który w dzieciństwie emigrował z Chin. Jego przodkowie to pokrewni do Uzbeków Ujgurzy. Oaza przemieniła jego życie. Rodzice wcześnie zmarli a on gdy szedł do liceum dorabiał pieczeniem pierożków. Nie miał nawet obywatelstwa ano paszportu. Był jednak uparty i gdy wyjeżdżałem do Papui uspokajał mnie słowami:
„Może się ksiądz o mnie nie martwić. Ja na pewno zostanę kaplanem”.
W Papui w roku 2017-m wygłosiłem pewnego razu bardzo skuteczne kazanie powołaniowe.
Wspomniałem w nim zdanie które wypowiedział sw. Jan Bosko. Twierdził on że jeśli jakaś mama urodziła 5 dzieci to niewątpliwie jedno z nich ma powołanie do służenia Bogu.
Po mszy świętej podszedł do mnie starosta parafialny z bardzo zatroskaną twarzą.
Powiedział do mnie tak:
„Nie mam syna, ale sześć córek jest. Wszystkie 5 już wyszły za mąż. Czy Pan Bóg się nie pogniewa jeśli mu oddam to ostatnie, szóste dziecko?”
Powiedziałem że najpierw musimy zapytać co to dziecko myśli na ten temat.
Opatrznościowy maturzystka Adela przyjęła ten pomysł z entuzjazmem. Tego samego roku jej śladem poszły jeszcze trzy dziewczyny z okolicy i wszystkie trwają w powołaniu. Minęło już 8 lat.
Siostry są z Adeli bardzo zadowolone.
Wstąpiła do Zgromadzenia Caritas.
Jest to japońska wersja Sióstr Salezjanek.
Bardzo popularny zakon na Pacyfiku.
Było warto.
Takich sytuacji i zdarzeń mam wiele w kolekcji.
Nie chcę zbyt długo was męczyć.
„Mądrej głowie dość po słowie”.
Kochane siostry, jesteście potrzebne na antypodach. Misjonarz nie jest szanowany ani skuteczny w swojej własnej Ojczyźnie.
Doświadczył tego na swojej skórze Pan Jezus.
Kiedyś nasze polskie klasztory pękały w szwach od postulantek i nowicjuszek.
Dziś nadal są ale w Papui.