W ostatnich dniach kazania w świątyni w Pieścirogach głosił gość niecodzienny, polski kapłan posługujący na końcu (czy może na początku) świata. Teraz podzielił się z nami nie tylko teścią swych kazań, ale i niecodziennymi wsapomnieniami.
Do Piescirogów koło Nasielska zawiózł mnie brat 19 sierpnia przy pomocy nawigatora. Jechalismy z gminy Bodzanów przez Wyszogród i Zakroczym obok Modlina I Nowego Dworu. Mijalismy płaskie jak stół Mazowieckie wioski.
Sudety mają Góry Stołowe a my mamy Stołowe Doliny.
Jakież wielkie było moje zdziwienie gdy się znalazłem na ulicy Kolejowej.
Rozpoznałem okolicę, bo podczas burzliwej młodości bywałem tutaj nie raz.
Węzłowa stacja po drodze z Sierpca do Warszawy.
Robiło się tutaj przesiadki. Dworzec mnie jednak rozczarował.
Dawniej to była zbitka drewnianych czy tekturowych baraków. Można było się w tym wielkim baraku zagubić..l
Niestety już go nie ma.
Teraz jest tylko malutki przeszklony domek wielkości małej stacji benzynowej.
Był tu również węzeł kolejki wąskotorowej.
Skorzystałem z tego transportu z ciekawosci jeszcze w stanie wojennym.
To było ponad 40 lat temu.
Podróz trwała dobrych kilka godzin by się znaleźć
w Pułtusku. Nie spieszylem się mialem czas bo pierwszy rok po maturze zawalilem egzamin na studia. Poznawalem kraj.
Stacja Winnica zaskoczyła mnie urokliwą nazwą.
Tutaj na Mazowszu to wieś, a na Podolu…obwodowe miasto.
Przyjechaliśmy zostawić książki na moje ostatnie kazania w Polsce.
Wiązała się z tym promocja broszurki i dwu moich nowych książek. Nie ukrywam. Na starość zrobiłem się płodnym pisarzem. Każdy kapłan ma jakieś hobby. Bez tego celibat i samotność byłaby nieznośna.
Uczono nas w seminarium że to trzeba jakoś „sublimować”.
Pod nieobecnosć proboszcza przyjął nas rezydent ks. Artur rodem z Pomiechówka. Chciał ugościć kawą ale zepsuł się automat.
Wypiliśmy więc herbatę zagryzając ciastem.
Brat wrócił do Płocka a ja się udałem dalej sladami ks. Sławka na pielgrzymkę do Pięknej Pani Ostrobramskiej.
Jak mi tam było to oddzielna opowieść.
Wracałem do Piescirogów okrężną drogą bo przez Kijów. „Gdzie Rzym a gdzie Krym” ktos by powiedział.
O takich jak ja w Rosji powiadają: „WĘDRUJĄCA ŻABKA”. (Лягушка Путешественница).
Nie było łatwo wykonać plan ale prosto z granicy rzutem na metę zameldowałem się w zakrystii pierwszego września o 7.55.
Już w sobotę wieczorem wysłałem meldunek do ks. Proboszcza że nic mi się w drodze nie stało że nie wpadłem pod ostrzał i ze autobus z Białej Cerkwi (kijowska miescina) do Warszawy choć mocno spóźniony przed północą powinien być w Polsce.
Ks. Sławek Wiśniewski pochodzi z tych samych okolic co i ja.
On z Sierpca nad Skrwą a ja ze Skrwilna nad Skrwą. Nie wykluczone że jesteśmy z tego samego gniazda.
Te same nazwisko, ta sama generacja i taka sama pasja do podróżowania.
„Spokojnie, nic sie nie dzieje, zdążymy”- uspokajał mnie gdy za 10 ósma zamknął się przede mną szlaban.
Kazanie miałem gotowe.
Przygotowałem je w drodze do Ostrej Bramy „na wszelki wypadek” gdyby trzeba było głosić.
Kaznodziejów jednak w tej pieszej pielgrzymce było tak wielu że kolejka do mnie nie doszła.
Moje kazania powstają w formie konspektu w kilku punktach zwykle na strzępach papieru. Tym razem jednak miałem ładnie wykaligrafiwany schemat z podtytulami:
1. ŚWINIA
2. KROKODYL
3. ŻÓLWIE JAJO
4. AWA PAKA
5. OJ CZŁOWIEKU
6. HAGKIO DŻONIM
5. SHU YO MIMOTO NI
6. SZEROKI KOŚCIÓŁ
Ewangelia z dnia była o jedzeniu brudnymi rękoma.
Dorzuciłem więc do schematu trzy opowieści:
1. Dłonie Matki
2. Gorzowski Klasztor
3. Brudasy Papuasy.
Kazania misyjne są dość długie a moje jak dostrzegł życzliwy ksiądz proboszcz, na każdej mszy świętej brzmiało troszkę inaczej.
Co tam troszkę.
To były trzy dopełniające się opowieści.
KAZANIE PIERWSZE.
„OPOWIESĆ O ŚWINI”
Moja pierwsza papuaska parafia składała się z 30 wiosek. Wszystkie podobnej wielkości i każda odległa od kolejnej okolo 2 kilometry.
Od razu dostrzegłem że we wszystkich są kaplice z bambusu albo dość solidne drewniane kościoły.
Pamiątka po niemieckich Sercanach którzy się tu pojawili 90 lat temu.
Większość misjonarzy patroluje swoje wioski dwa razy do roku czyli na Wielkanoc i na Boże Narodzenie. Mi się ta kolęda tak spodobała ze robiłem comiesięczny obchód.
Tym sposobem żadnej wiosce się nie naprzykrzalem bo bywałem raz w miesiącu.
Czy to był Piątek czy Świątek dla nich to była niedziela. Ksiądz przyszedł a znaczy że cała wioska „do kościoła marsz”.
W tej dość nudnej papuaskiej wiejskiej rzeczywistości bez światła bez telewizorów i internetu wizyta kapłana to okazja do wymiany opowieści nie tylko z Biblii lecz również z sąsiednich wiosek.
Do zjedzenia dla księdza kawałek ryby i banana zawsze się znajdzie.
Gdzie go jednak położyć spać to był dla wielu dylemat.
Zdecydowałem że będę spać w kaplicy.
Wiele kaplic ma betonowe prezbiterium i łatwo spać bo troszkę chłodniej niż na piasku.
Gdy jednak betonu nie ma ścielili mi legowisko z liści tuż za ołtarzem.
A gdzie na całym świecie będzie księdzu lepiej: „u Pana Boga za piecem”.
We wiosce Lingo Lingo co znaczy „wioska psów” zdarzyło się że pośród nocy jak zombi w ciemnościach torowałem sobie drogę na plażę bo w Papui na plażę się chodzi „za potrzebą”. Nie mając w ręku latarki ani telefonu bo to w Papui luksus szedłem po omacku.
W połowie kaplicy się potknąłem i narobilem wrzasku. Jakieś ogromne cielsko leżało pod ołtarzem. Nie był to jednak pobożny Papuas ale dużych rozmiarów świnia.
Tu wyjaśnić muszę że papuaskie kaplice nie mają drzwi na wioskach a odwiedzanie ich przez zwierzęta nie jest tu rzadkością.
Nawet na mszy pieski i kotki siedzą w harmonii ze swymi gospodarzami.
Dokładnie tak samo jak na filmie o św. Franciszku.
Świnia się mnie wystraszyła a ja jej. Zrobiło się zbiegowisko. Wieśniacy przybiegli sprawdzić co się stało z proboszczem.
Po chwili uspokojeni wracali do swoich szałasów a ja do kaplicy. Świnia znalazła sobie inny zakątek.
Nie starczyło mi czasu na inne opowieści. W tym pierwszym kazaniu dorzuciłem tylko historię brudnych rąk i piosenkę w języku papuaskim.
„BRUDNE RĘCE MATKI”
Epizod drugi pierwszego kazania.
Brudne ręce Matki to wzruszająca opowieść którą przywiozłem 12 lat temu z Indii. Byłem tam na rekolekcjach i wyczytałem o pewnym księdzu który zaprosił mnóstwo gości na swój srebrny jubileusz.
Zrobił wielkie zakupy. Spodziewał się wielu kapłanów a nawet biskupa.
Pośród kupionych potraw i naczyń były też środki czystości.
Uwagę Matki przyciągnął pumeks którego nie widziała i nie używała przedtem.
Gdy zaciekawiona spytała syn wyjaśnił że to jest do higieny nóg.
„Można też nim wyszorować dłonie gdy są spracowane i spękane” dorzucił patrząc na ręce Matki.
Wiejska kobieta w lot zrozumiała co syn miał na myśli.
Wstydził się zapewne że tymi spękanymi dłońmi mama będzie się witać z Ekscelencją.
Matka spisała się na medal.
Było mnóstwo smacznych potraw. Biskup chciał uścisnąć dłoń kucharki ale nikt nie potrafił jej znaleźć.
Wstydziła się pokazać tak wielu wielkim gościom. Zauważyłem że chociaż opowieść o świni wszystkich rozbawiła to jednak historię z Indii wszyscy wysłuchali w skupieniu.
Takie coś się już nie zdarza.
My potrafimy być dużo bardziej okrutni dla swoich biednych braci z odległych krajów.
Ja sam mimo pobytu na misjach dostaję drgawek na widok żebraków.
Do naszych pięknych domostw i kościołów coś takiego nie pasuje.
Zakończyłem papuaską piosenką jaka brzmiała w ten sposób:
AVA PAKA – AVA PAKA
AVA PAKA TONI DEO
AVA PAKA TONI DEO
ULARIM TAITA
ULARIM TAITA
TAKAHITETA
TAKAHITETA
AVA PAKA – AVA PAKA TONI DEO.
ULARIM TAITA – TAKAHITETA.
MORORO DOKO – MORORO DOKO.
PA APA DIENE.
Wszyscy z ciekawością powtarzali a nawet ładnie wspólnie ze mną jako echo zaśpiewali.
W podsumowaniu zaimponowałem Polski oryginał. Zdumienie parafianie zaintonowali głośno i z przytupem:
OTO JEST DZIEN – OTO JEST DZIEŃ
KTÓRY DAL NAM PAN – KTÓRY DAŁ NAM PAN.
WESELMY SIE – WESELMY SIĘ – I RADUJMY SIE W NIM – I RADUJMY SIĘ W NIM…
Taką miłą puentą zakończyłem pierwsze kazanie. Jak widać z konspektu wiele tematów i piosenek zostało na Mszę o godzinie 10-tej i 17-tej.
Muszę jednak zrobić pauzę by się czytelnik nie zmęczył.
Jeśli zechce usłyszeć więcej zapraszam na ciąg dalszy.
Opowieść o misjach to powieść rzeka.
Można ją było nabyć przy stoisku wychodząc z kościoła.
Za jedyne: „co łaska”.
I rzeczywiście. Był popyt.
Z 10-ciu paczek pod wieczór została mi się tylko jedna. Wygląda na to że mieszkańcom Piescirogów się spodobało.
Przy stoisku dyżurował mój przyjaciel z rodziną. Konserwator zabytków z Nowego Dworu. Nazwisko z wiadomych przyczyn zostanie poza kadrem.
Wielu z nas lubi robić anonimowo dobre uczynki.
Wiele takich opowieści i książek wisi na stroniczce
www.xjarek.net
Zapraszam
Ks. Jarosław Wiśniewski
Port Moresby – Papua Nowa Gwinea
7 września 2024