W pierwszym kroku podszedł do wiszącej obok wejścia wokandy, jakby upewniając się, że jest we właściwym miejscu. Z faktu, że nie odszedł, można było wnioskować, że moje podszepty wiedziały, co mówią. Zanosiło się na coś wielkiego. Emocje sięgały zenitu, gdy na korytarz wkroczył raźnym krokiem „piękny Marcin” (cóż, o gustach, szczególnie samotnych pań, nie dyskutuje się). Z szerokim, taktycznie obranym uśmiechem witał się z każdym. Szok mnie ogarnął, gdy zobaczyłem, że po zrobieniu „misia” z przedstawicielem „niezależnego i wolnego” medium, z rozwartą dłonią skierował się i w moją stronę. Po chwili jednak zobaczył, kto przed nim, znieruchomiał, aby ostatecznie cofnąć wyciągniętą prawicę. Ogarnął się i powrócił do swojego otoczenia. Tej gratki przegapić nie mogłem. Gdy wezwano na salę, wszedłem i ja. „Oto spełnia się wielkie marzenie niedawnego kandydata na burmistrza” – pomyślałem, przypominając sobie jego wpis na fejsbuku z czasów kampanii wyborczej z 26 marca:
Jak nigdy nie mieliśmy tak brudnej i ohydnej kampanii wyborczej, jaką mamy teraz. Przeciwko mnie, mojej rodzinie, mojemu dobremu imieniu, dobru moich pacjentów wycelowano najcięższe działa. Wszystko w obronie #układ #trzech #na #jednego.
Otóż, informuję Państwa, iż nie mogę przejść obojętnie wobec najnowszych kalumnii opublikowanych w lokalnym szmatławcu, mam na myśli #Tygodnik #Nowodworski.
WYSTĘPUJĘ NA DROGĘ SĄDOWĄ PRZECIWKO WYDAWCY ORAZ REDAKTOROWI NACZELNEMU.
Państwu – dziękuję za liczne wyrazy wsparcia i proszę o jedno – idźcie 07 kwietnia na wybory, podziękujmy szmatławcowi i zleceniodawcom!
Dziękuję!
W całej sprawie był tylko jeden szkopuł. Panu radnemu kazali siadać nie na tej ławie, którą sobie wymarzył, a ja mogłem usiąść wśród widowni.