Od ks. Horaczego, dziekana z Dąbrowy Białostockiej dowiedziałem się że w roku 2027-m świętować będziemy stulecie śmierci jego poprzednika i budowniczego potężnej świątyni dąbrowskiej.
Ktoś kto szuka cudu do beatyfikacji tego Sługi Bożego przy dobrej woli i znajomości historii powinien już tę świątynię i historię jej powstania uznać za „cud Boży”.
Ze słów jednego z rekolekcjonistów, który odwiedzał nasze białostockie seminarium zapamiętałem, że budowie tego kościoła mocno sprzeciwiał się Prawosławny Dziekan czyli tzw. „Błagoczynny” z Sokółki.
Ks. Fordon nie zrażał się i użył niesłychanych środków dyplomacji i pokory by udobruchać Wysokiego Urzędnika „Cerkwi Siostry”.
Wiemy z historii że nasze relacje w przeszłości wcale siostrzane nie były a raczej „macosze”, bo ze względu na hegemonię caratu status Prawosławia w czasie zaborów na terenie „ziem polskich” był przesadnie wysoki. Wyrażało się to między innymi w takich oto instrukcjach że „wieża kościoła na terenie Rosyjskiego Imperium nie mogła być wyższa niż wieża miejscowej Cerkwi”.
Jasne więc czemu w tych czasach katolickie kościoły budowano raczej w dolinie niż na wzgórzu.
Tak było właśnie w Dąbrowie na ten przykład.
Inna zasada z tych czasów to właśnie wymagana zgoda miejscowego kleru prawosławnego a nawet samego cara na wzniesienie konkretnego kościoła w danej miejscowości.
Kolejnym utrudnieniem był sam tytuł kościoła.
Dla uzyskania zgody na budowę trzeba to było chytrze umotywować i nierzadko odnoszono się do faktów historycznych. Budowano na przykład kościół św. Aleksandra w Kijowie(obecna katedra) „na cześć tryumfu wojsk rosyjskich w 1812 roku nad Francuzami”.
Zgodę wydano pod warunkiem że patronem kościoła a obecnie katedry kijowskiej będzie św. Aleksander czyli patron aktualnie panującego cara. Z podobnych przyczyn śliczny kościół na Newskim prospekcie w Petersburgu ma wezwanie św. Katarzyny. Zbudowano go: ” by uczcić zwycięskie podboje” niezbyt pobożnej carycy Katarzyny.
Niemało potem było kościołów pod wezwaniem św. Piotra i Pawła czy św. Mikołaja bo takie imiona nosili sławni carowie rosyjscy w XVIII i XIX-m wieku.
Tak więc wedle udokumentowanej legendy aby doszło do powstania pięknej dąbrowskiej świątyni potrzebna była zgoda prawosławnego dziekana z Sokółki.
Nie był on sprawie przychylny ale upór i pokora Sługi Bożego były większe niż upór „baciuszki”.
Jako ostateczny argument w serii spotkań z prawosławnym kapłanem o. Fordon użył niesłychanego nigdy dotąd gestu pokory.
Ugiął się mianowicie na kolana i pocałował stopy swego „brata w kapłaństwie”.
Gdy dotarło to do mych uszu naprawdę byłem wzruszony.
Utrwaliło się to w mojej pamięci na tyle, że gdy byłem już w Rosji i spotkała mnie podobna trudność miałem już gotowy scenariusz jak się zachować.
Miałem to w głowie „przetrenowane”.
Po prostu wiele O tym myślałem a nawet to przemodliłem.
Czułem ze ja ten gest skądś już znam. Nie byłem pewien skąd.
Było to mniej więcej tak.
W latach 1993 – 1995, a więc ponad 30 lat temu odwiedzałem systematycznie Republikę Kałmucja nad Morzem Kaspijskim.
Moja baza znajdowała się bliżej Morza Azowskiego w mieście Batajsk nad Donem nieopodal Rostowa.
W połowie drogi z Rostowa do Wolgogradu i Elisty czyli stolicy Kałmucji leży piękne, nowoczesne, malowniczo położone miasto nad sztucznym jeziorem łączącym rzeki Wołgę i Don.
Nie miałem jeszcze wtedy samochodu ale miałem informacje że jest to miasto w którym istnieje niemiecka diaspora i prężne towarzystwo o nazwie „Wiedergeburt” czyli „Odrodzenie” z Panem o nazwisku Peters na czele.
Zapoznałem się z tymi ludźmi i w roku 1996-m gdy trzy parafie w Kałmucji przejęli do obsługi ojcowie Franciszkanie Konwentualni z Krakowskiej Prowincji, mogłem się zająć wspólnotą „Wiedergeburt” i odwiedzałem ja regularnie. Był w tej parafii latem 1996 z wizytą Wikariusz Generalny o. Antoni Hej w zastępstwie chorego arcybiskupa Tadeusza Kondrusiewicza.
Odwiedziła ją w grudniu 1996 cudowna figura M.B. Fatimskiej a rok później relikwie św. Antoniego razem z o. Darkiem Harasimowiczem OFMConv.
Ludzie coraz liczniej zbierali się na poddaszu jednego z wieżowców.
Parafia szybko rosła.
Rejestrację parafii uzyskaliśmy w styczniu 2017 a plac pod budowę i „składaną kaplicę” z gotowych elementów z Bawarii latem w 1998.
Wszystko odbywało się w przyspieszonym tempie i nie bez trudności
Najpierw uzyskaliśmy zgodę na budowę na tym samym placu gdzie siedziba Wiedergeburt.
Plac ten nazywano prześmiewczo: „Pole Durakow” czyli „Plac Idiotów”.
Ponieważ miejscowe kozactwo adresowało pogróżki pod adresem burmistrza z tego powodu, ten uniósł się honorem. Nie z sympatii do kościoła ale raczej z przekory dał nam inny Plac. Była to najlepsza lokalizacja z możliwych czyli pusty plac na ul. Czernikowa. Znajdował się on pośród jedenastopiętowych wieżowców na tzw. „Nowym Mieście”.
Miał tam powstać basen.
Z powodu „pierestrojki” i braku środków nic nie zbudowano i piękny plac „czekał na nas”.
Kozacy nie dali za wygraną i zaangażowali w swój plan „ciężką artylerię”.
Do bojkotu inicjatywy nawoływał w prasie o. Walery, kapelan kozaków i Prawosławny Dziekan.
Nie przebierał on w słowach i burmistrz po raz kolejny poczuł się urażony. Poprosił o mediacje u władz wojewódzkich. Zorganizowano konfrontację w Urzędzie Miejskim. Przyjechał z Rostowa cyniczny nieco ale dość sympatyczny „wyznaniowiec” o nazwisku Breżniew by wysłuchać pretensji dziekana, wyjaśnień moich i burmistrza.
Nigdy przedtem żaden z nas nie spotykał się osobiście. Owszem. Breżniew był mi już znany bo był na mojej prelekcji dla studentów filozofii w 1992-m roku.
Zadawał dużo pytań i nawet się wtedy nie przedstawil kim jest.
To dawne spotkanie okazało się dla mnie opatrznościowe.
Urzędnik mi zawsze sympatyzował.
Jego rubaszny i cyniczny sposób bycia był mi znany. Nie wiedziałem jak się zachowa burmistrz i jego sekretarka i co powie „Błagoczynny”.
Wyznaniowiec poinformował nas że przeprowadził przed spotkaniem anonimowe badanie mieszkańców miasta i że ku jego zdumieniu 60 procent mieszkańców jest za a 40 procent przeciwko budowie kościoła w centrum miasta.
Baciuszka nie dawał za wygraną i opowiadał różne rzeczy jakich wolę nie powtarzać, na co Breżniew ku zdumieniu nas wszystkich wypowiedział „skrzydlatą frazę”: „ojcze Walery, trzeba pracować a nie gadać co na język wpadnie”.
Widać było że urzędnik też się uniósł honorem z powodu nieprzyjaznych słów kapłana.
Teoretycznie miałem spór rozstrzygnięty na swoja korzyść.
Żal mi jednak było że dziekan pozostał niepocieszony i że jego nadzieje zostały zrujnowane.
Wiedziałem też że jeśli nie udobrucham prawosławnego kolegi to następnym razem mogą mnie spotkać kolejne przykrości. Urzędnicy się przecież zmieniają i nawet burmistrz nie jest wieczny. Dziekan obiecywał że będą pikiety i protesty przed kościołem a raczej na jego placu.
Przypomniałem więc sobie w najbardziej kryzysowym momencie „gest Fordona”. Zbliżyłem się do dziekana. Uklęknąłem przed nim jak przed biskupem podczas homagium. Zanim ten zdążył zareagować już moja głowa była na poziomie jego stóp.
Mój pocałunek był tak szczery i tak głośny że obecni na spotkaniu oniemieli z zaskoczenia.
Zmęczony rozmową wstałem z klęczek, nie miałem nic więcej do powiedzenia.
Dotknąłem dłonią klamki i opuściłem pomieszczenie.
Na korytarzu dopadła mnie sekretarka burmistrza i dziennikarka w jednej osobie.
Była obecna na spotkaniu i miała łzy w oczach.
Powiedziała mi na odchodne że zrobi wszystko co w jej mocy żeby do pikiet i protestów nie doszło.
Owszem od tej pory systematycznie w miejscowej prasie zaczęły się pojawiać artykuły w których „anonimowy autor” opisał historie „Niemców Nadwołżanskich” i rosyjskich katolików. Dziennikarka o wybitnie tatarskim nazwisku „Szamilowa” (zapewne po mężu) przyznała się że ma polskich przodków i że chce pomoc tej „niemieckiej wspólnocie”.
Najpierw zainteresowała zdarzeniem swego jedynego syna studenta.
Ten zaprzyjaźnił się z klerykiem z Astrachania, którego posłałem do Wołgodońska na miesięczną praktyke w wakacje.
Było to w roku 1998-m. Właśnie trwała budowa kaplicy. Chłopiec podjął naukę katechizmu.
W 1999-m poszedł on na pielgrzymkę do Santiago de Compostella i tam przyjął katolicki chrzest z rąk kardynała Varela.
Matka się tym bardzo wzruszyła i poszła w ślady syna w roku jubileuszowym 2000.
Przejęła też z czasem opiekę nad parafią jako starościna.
Jej nawrócenie bez dwu zdań dokonało się na skutek tego kim był i co zrobił dla kościoła na Podlasiu Sługa Boży o. Fordon.
Ja tylko skopiowałem w sposób dosłowny i spontaniczny „jego patent”.
Ten gest skopiowałem jeszcze raz w 2001 wobec prawosławnego biskupa Ignacego na Kamczatce.
Tam też był narastający konflikt pomiędzy nami katolikami i miejscowym biskupem.
Miał on do mnie żal że na antenie miejscowej telewizji podczas wywiadu wspomniałem że chrzest księcia Włodzimierza i św. Olgi na Rusi Kijowskiej nie był chrztem prawosławnym tylko katolickim, bo Prawosławie powstało w 1054 czyli już 68 lat po Chrzcie Rusi.
Prawosławni mieli mi za złe takie opowieści.
Znowu do akcji wkroczyli kozacy. Były listy z pogróżkami.
Doszło do konfrontacji naszych biskupów.
Przyjechał na Kamczatkę z Irkucka obecny biskup ełcki Jerzy Mazur SVD.
Musiałem się z tego tłumaczyć w obecności naszego biskupa. Dostrzegłem że moje słowa i argumenty nie trafiają do uszu władyki Ignacego. Byłem bliski rozpaczy.
Znowu więc jak 4 lata wcześniej padłem mu do stóp i ponownie zapadła wymowna cisza.
Biskup Ignacy wyraźnie zmienił się na twarzy. Oboje biskupi zmienili nagle temat rozmowy i dalsza część spotkania przebiegała w zupełnie innej o niebo lepszej atmosferze.
„Gest Fordona” nie jest czymś nowym.
To wynalazek biblijny.
Znają go nawet muzułmanie, buddyści i poganie.
Sposób jednak w jaki ks. Fordon go zastosował jest absolutnym „know how”.
Polecam go wszystkim osobom zwaśnionym.
Polecam go w sferze ekumeniczne i w zwaśnionej rodzinie. Poddaję również pod rozwagę tych osób które zajmują się poszukiwaniem potrzebnego cudu do beatyfikacji Sługi Bożego.
Uzdrowienie zwaśnionych stron, zwłaszcza kapłanów bratnich denominacji uważam za cud większy od uzdrowienia głuchoty, ślepoty czy raka.
Fizyczne choroby prowadzą do śmierci ciała.
Duchowe choroby wyniszczają duszę i ta obolała dusza powoduje że i ciało obumiera.
Leczenie duszy jest więc profilaktyką jaka chroni od raka i wielu innych trudnych a czasem niespodzianych lub niewyjaśnionych schorzeń. Proszę mieć to na uwadze.
Nie ma nic złego w tym gdy ktoś naśladuje to co uczynił Jezus myjąc nogi APOSTOŁÓW.
To wtedy powiedział „bądźcie sługami”.
O. Fordon taki był.
Jego permanentny „cud pokory” trwa.
Jestem tego świadkiem I beneficjentem.
Ks. Jarosław Wiśniewski
The Gesture of Fordon – A Story of Humility and Reconciliation
From Fr. Choraczy, the dean of Dąbrowa Białostocka, I learned that in 2027 we will celebrate the centenary of the death of his predecessor and the builder of the mighty church in Dąbrowa.
Anyone searching for a miracle for the beatification of this Servant of God, with good will and a knowledge of history, should already consider this church and the story of its construction as a „divine miracle.”
I remember the words of a retreat preacher who visited our seminary in Białystok, stating that the construction of this church faced strong opposition from the Orthodox dean, the so-called Blagochynny, from Sokółka.
Fr. Fordon was not discouraged and used extraordinary means of diplomacy and humility to placate the High Official of the „Sister Church.”
We know from history that our relations in the past were not sisterly at all, but rather stepmotherly, because due to the hegemony of the Tsarist Empire, the status of Orthodoxy during the partitions of Poland was excessively high. This was expressed, among other things, in directives stating that „the tower of a Catholic church within the Russian Empire could not be taller than that of the local Orthodox church.”
Thus, it becomes clear why Catholic churches in those times were built in valleys rather than on hills. Such was the case in Dąbrowa, for example.
Another rule from that era was the requirement for the local Orthodox clergy and even the Tsar himself to approve the construction of a specific church in a given town.
An additional difficulty was the very title of the church. To obtain permission for construction, one had to justify it cleverly, often referring to historical events. For instance, St. Alexander’s Church in Kyiv (now the cathedral) was built „to honor the triumph of Russian troops over the French in 1812.”
Permission was granted on the condition that the patron of the church, now the Kyiv Cathedral, would be St. Alexander—the namesake of the reigning Tsar. For similar reasons, the beautiful church on Nevsky Prospekt in St. Petersburg was dedicated to St. Catherine, built to „commemorate the victorious conquests” of the not-so-pious Empress Catherine.
Later, many churches were named after St. Peter and Paul or St. Nicholas because these were the names of famous Russian Tsars in the 18th and 19th centuries.
Thus, according to documented legend, the construction of the beautiful church in Dąbrowa required the consent of the Orthodox dean from Sokółka.
He was not favorable to the matter, but the persistence and humility of the Servant of God outweighed the baciuszka’s stubbornness.
As the final argument in a series of meetings with the Orthodox priest, Fr. Fordon used an unprecedented act of humility.
He knelt down and kissed the feet of his „brother in priesthood.”
When I heard this, I was truly moved.
It left such an imprint on my memory that when I was in Russia and faced a similar difficulty, I already had a ready-made scenario for how to act.
I had it „rehearsed” in my mind.
I had simply thought about it a lot and even prayed over it.
I felt that I had already seen this gesture somewhere before. I was not sure where.
A Personal Encounter with History
Between 1993 and 1995, more than 30 years ago, I regularly visited the Republic of Kalmykia on the Caspian Sea.
My base was closer to the Sea of Azov, in the city of Bataisk on the Don River, near Rostov.
Halfway between Rostov and Volgograd and Elista, the capital of Kalmykia, lies a beautiful, modern city, picturesquely situated on an artificial lake connecting the Volga and Don rivers.
At that time, I did not yet own a car, but I had information that this city was home to a German diaspora and a thriving organization called Wiedergeburt („Rebirth”), led by a man named Peters.
I got to know these people, and in 1996, when three parishes in Kalmykia were taken over by the Conventual Franciscan Fathers from the Kraków Province, I was able to focus on the Wiedergeburt community and visit them regularly.
That summer, in 1996, the community was visited by the General Vicar, Fr. Antoni Hej, on behalf of the ill Archbishop Tadeusz Kondrusiewicz.
In December 1996, they received a visit from the miraculous statue of Our Lady of Fatima, and a year later, relics of St. Anthony, brought by Fr. Darek Harasimowicz, OFMConv.
People gathered in increasing numbers in the attic of one of the high-rise buildings.
The parish grew rapidly.
We obtained official registration for the parish in January 2017, and in the summer of 1998, we secured land for construction and a „pre-fabricated chapel” made from ready-made elements from Bavaria.
Everything happened at an accelerated pace and not without difficulties.
A Battle Over the Church’s Location
Initially, we were granted permission to build on the same lot as the Wiedergeburt headquarters.
That lot was mockingly called Pole Durakow, meaning „Field of Idiots.”
Because the local Cossacks made threats against the mayor over this, he took a stand—not out of sympathy for the Church, but rather out of defiance.
He gave us a different lot—one in the best possible location, an empty lot on Czernikova Street, surrounded by eleven-story high-rises in what was called „New City.”
A swimming pool was supposed to be built there.
Due to perestroika and a lack of funds, nothing was ever constructed, and this beautiful lot „waited for us.”
The Cossacks did not give up and escalated their efforts.
In the press, Fr. Valery, the Cossack chaplain and Orthodox dean, called for a boycott of our initiative.
He did not mince words, and once again, the mayor took offense. He requested mediation from the regional authorities.
A confrontation was arranged at City Hall.
From Rostov arrived a somewhat cynical but rather amiable religious affairs official named Brezhnev, who listened to the dean’s grievances, my explanations, and the mayor’s position.
Before this, none of us had ever met in person. However, I already knew Brezhnev from a lecture I gave to philosophy students in 1992.
He had asked many questions back then but never introduced himself.
That past encounter turned out to be providential for me.
The official had always been sympathetic to me.
His blunt and cynical manner was familiar.
I did not know how the mayor, his secretary, or the Blagochynny would behave.
Before the meeting, the religious affairs official informed us that he had conducted an anonymous survey of the city’s residents and that, to his astonishment, 60 percent were in favor, while 40 percent opposed the construction of a Catholic church in the city center.
The baciuszka did not give up and told many things I prefer not to repeat, to which Brezhnev, to everyone’s surprise, responded with the now-famous phrase:
„Father Valery, one must work, not just speak whatever comes to mind.”
The official, too, was clearly offended by the priest’s unkind words.
Theoretically, I had won the dispute.
The Gesture of Fordon in Action
Yet I felt sorrow for the dean, whose hopes had been dashed.
I also knew that if I did not appease my Orthodox colleague, further troubles could await me in the future. Officials change, and even mayors are not eternal.
The dean promised there would be pickets and protests outside the church—or rather, on its lot.
At the most critical moment, I recalled the „Gesture of Fordon.”
I approached the dean.
I knelt before him as before a bishop during a homagium.
Before he could react, my head was already at the level of his feet.
My kiss was so sincere and so loud that everyone in the room was stunned into silence.
Tired from the conversation, I rose from my knees. I had nothing more to say.
I touched the doorknob and left the room.
This humble act of reconciliation, modeled on Fr. Fordon’s, continues to be a miracle of humility—one I am both a witness to and a beneficiary of.
Father Jarosław Wiśniewski