WYROK – ŚMIERĆ: “Obym nie umierał na oczach moich dzieci”
2017-05-28 6:34:37
6 czerwca 2016 roku rano zeszłam do kuchni i zobaczyłam męża, który stał na środku, woda lala się z kranu, lodówka otwarta, światła pozapalane w całym domu, a mąż stał zagubiony i nie wiedział, co ma robić. O tej porze powinien już dawno być w pracy… – wspomina Joanna Ciok z Calgary w Kanadzie.
PIOTR KORYCKI
p. korycki@nowodworski.info
Tak w jednej chwili kończyło się to, co od wielu lat razem budowali, to czemu poświęcili każdą godzinę wspólnego życia.
– Tego dnia okazało się, że sama miłość jednak nie wystarczy, że aby normalnie żyć, musimy stawić czoło najgorszemu z przeciwników – wyznaje Joanna, dawna mieszkanka Nowego Dworu Maz. – To, czy wyjdziemy z tego piekła o własnych siłach, czy damy radę, zależy już od wszystkich wspaniałych ludzi, których błagamy dzisiaj o pomoc w walce o życie Darka, mojego najukochańszego męża, ojca naszych dzieci i wspaniałego człowieka, który przez lata żył tylko po to, by nam żyło się łatwiej, w miłości – dodaje.
Dzisiaj Darek umiera na nowotwór mózgu, a oni wspólnie błagają o szansę, by go ocalić, zanim to wszystko się skończy, zanim jego światło zgaśnie, skrywając ich życie w absolutnym mroku. Darek to człowiek, który odmienił życie wielu osób.
– On dał także mi nadzieję, którą przed laty straciłam, pozwolił mi wierzyć w to, że mogę być dla kogoś całym światem – zapewnia jego żona.
Poznali się w 2004 roku, oboje leczyli rany po poprzednich związkach, jednakowo za słabi, by tworzyć coś od nowa, ale też dostatecznie silni, by nie zrezygnować z siebie. Pokonali kilka tysięcy kilometrów, by spotkać się pierwszy raz. Darek mieszkał w Kanadzie, ona w Polsce. Najpierw w Janowie, potem w Nowym Dworze. Wtedy wydawało im się, że pokonali jakiś problem, że ta odległość to coś wielkiego, jakaś bariera, po której przekroczeniu będzie już wszystko dobrze. Teraz wiedzą już, że nie, że najgorsze nadeszło znacznie później.
-Wtedy wydawało się nam, iż wtedy wszystko szło wspaniale, a kiedy tak się dzieje, po pewnym czasie człowiek boi się, że jednego dnia wszystko straci, dlatego strach sprawia, że staramy się bardziej. Ja miałam wtedy 9-letniego syna Szymona, a mąż 10-letnią córkę Izę – opowiada kobieta.
W Kanadzie wzięli ślub cywilny, a po przyjeździe do Polski kościelny. Wszystko w najlepszym porządku, tak jak zawsze marzyli, tak jak wyobrażali sobie swoją rodzinę od zawsze. Po 9 miesiącach na świat przyszedł ich pierwszy synek Adaś, a rok po nim Piotruś. Ona pozostała w domu, wychowywała dzieci i każdego dnia czekała, aż Darek wróci do domu z pracy.
– To był piękny okres naszego życia, do którego tak często wracam myślami – zapewnia.
Ta ich rodzina była tym najwspanialszym, co się przytrafiło. Mieli wspólny cel, wspólne plany i wspólne życie, które miało trwać jeszcze wiele lat. Spełnili wspólne marzenie i w 2012 roku kupili swój pierwszy, własny dom.
Byli wreszcie u siebie. Jednak w związku z ogromnym kredytem, Dariusz odczuwał straszną presję i stres.
– Myślałam zawsze, że nie powinien się aż tak przejmować. Jednak jego zachowanie zaczęło się zmieniać. Robił się trochę bardziej rozdrażniony, wszystko wokół go denerwowało. Zapominał i był wiecznie zmęczony. Wspólnego czasu praktycznie już nie było wcale. Wtedy nie wiedziałam jeszcze jak bardzo za to, co się dzieje, odpowiedzialna jest choroba, która umiejscowiła się w głowie mojego męża. Darek stał się apatyczny, zamknięty w swoim świecie, a chwilami nas nie zauważał. Ciągłe zmęczenie cedowałam na kark ciężkiej pracy, choć chwilami płakałam, czując, że się od siebie oddalamy.
– Tego dnia, który zwiastował koniec naszego normalnego życia, na które tak pracowaliśmy, powiedziałam do męża, że nie jedzie do pracy, tylko do lekarza. Zabrałam dzieci, męża i pojechaliśmy. Lekarz podpowiedział, żeby pojechać do szpitala, bo tak szybciej zrobią rezonans. Lekarz nie miał pojęcia, co może być przyczyną. W tym samym czasie Darek przestał ruszać ręką, jakby zapominając, że ją w ogóle ma. Nigdy wcześniej nie bałam się tak bardzo i nie zaciskałam kciuków z taką siłą. Około 23:00 w nocy przyszedł lekarz i powiedział tak po prostu – masz guza mózgu, umierasz. Bez żadnego przygotowania usłyszeliśmy to, czego żaden człowiek nigdy nie chce usłyszeć. To była najgorsza noc w naszym życiu. Zostaliśmy przekierowani na oddział onkologiczny, bo guza trzeba było natychmiast zoperować. Lekarze w tamtym czasie dali nam jeszcze nadzieję, że guz może nie jest złośliwy i uda się go wyciąć w całości. Uczepiliśmy się tego ze wszystkich sił. W piątek 17 czerwca 2016 roku odbyła się operacja – udana. Wtedy “udana” dla mnie to taka, która ratuje pacjenta całkowicie. Niestety, w poniedziałek przyszedł do mnie lekarz, który tak po prostu zakomunikował, że operacja się udała, bo pacjent przeżył, ale to guz złośliwy, glioblastoma IV stopień i mąż umrze w ciągu 12-15 miesięcy. Człowiek, którego kocham, z którym mam dwójkę dzieci i któremu obiecałam, że razem się zestarzejemy, dostał rok życia! Brutalnie, nagle i bez ostrzeżenia, ktoś jednym zdaniem skrócił nasze wspólne życie do kilku miesięcy, przekreślił wszystkie nasze wspólne plany i marzenia, pozbawił mnie nadziei, męża, a dzieci – ojca… Nie mogłam się z tym pogodzić. Był zawsze silnym mężczyzną, silnym nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Po operacji był bardzo słaby, miał lekki niedowład lewej strony ciała. Jak chodził, to wpadał na ścianę, uderzając lewą stroną ciała, tak jakby jej nie było. Musiałam go prowadzać do toalety, myć, karmić… Przez 2 tygodnie w szpitalu spałam przy nim, wychodząc na korytarz jedynie popłakać. Jeździłam do domu tylko się wykąpać. Starsze dzieci zajmowały się młodszymi i tak przetrwaliśmy ten straszny okres. Mąż miał 30 zabiegów naświetleń, chemię przyjął tylko raz — strasznie się męczył, podskoczyły mu enzymy wątrobowe i musiał przestać. Podjęliśmy decyzję, by do chemii już nie wracać. Lekarze zresztą jasno powiedzieli, że chemia w przypadku mojego męża nie zadziała. Nie wiem więc, po co ją w ogóle proponowali. Oprócz chemii i naświetlań nic więcej dla nas nie mają! Jest jeden człowiek, który obiecał nam pomóc. Dr Burzynski powiedział, że może uratować Darka. Może mu nawet przedłużyć życie do kilkunastu lat! Mamy wyrok: 12-15 miesięcy życia. Od tamtego czasu minęło już 9. Każdego dnia boję się patrzeć na kalendarz, boję się wchodzić do pokoju, zapalać światło. Nasze życie się zatrzymało. Leczenie, którego tak bardzo potrzebujemy to ogromne pieniądze, a czas, który mamy, by je podjąć, każdego dnia się kurczy. Boję się, że nie zdążymy. Darek stracił już nadzieję. Proszę Was o pomoc, bez której nasza rodzina pozostanie sama, bez wspaniałego męża i taty. Z tą chorobą można wygrać, ale tylko jeśli uda się zebrać potrzebne środki. Proszę, pomóżcie nam zostać razem… – mówi żona mężczyzny.
W chorobie człowiek często pozostaje sam. Dariusz Ciok zawsze był osobą chętnie pomagającą każdemu potrzebującemu. Nie pytał “za ile” i “co z tego będę miał”. Pomagał. Dziś, gdy to on dramatycznie potrzebuje pomocy, wokoło pozostało niewielu chętnych aby ją nieść. Dariuszowi można pomóc wpłacając dowolną kwotę w ramach internetowej akcji “Się pomaga”: http://www.siepomaga.pl/potrzebujacy/dariuszciok/koszyk/dodaj
Odpowiednie linki są też na stronie głównej http://www.genealogiapolska.pl
PK