NOWY DWÓR. Kto odpowie za śmierć pacjenta?
2017-04-10 10:00:33
W poniedziałkowym odcinku programu „UWAGA” emitowanym przez telewizję TVN przedstawiona została historia mężczyzny, który źle się czując udał się do lekarza, który skierował go do Szpitala Bródnowskiego, tam następnie skierowano go do lekarza rodzinnego, który to znowu skierował go do szpitala… finał tej historii skończył się tragicznie.
Wdowa – Pani Renata Cybula – pracuje w nowodworskim szpitalu jako pielęgniarka. W grudniu ubiegłego roku do tego szpitala trafił jej mąż – 57-letni Pan Andrzej, który kilka lat temu miał zawał serca. Jak dowiadujemy się z materiału „Uwagi”, mężczyzna od pewnego czasu narzekał na ból nogi, która z dnia na dzień puchła i siniała. Pan Andrzej udał się więc na SOR do szpitala.
Najpierw SOR
– W środę wieczorem pojechał do szpitala na SOR. Na tym oddziale przebywał do około północy. Później przewieziono go na Bródno, na USG. Rano, gdy już poszłam do pracy, zadzwonił mąż, że jest już w domu. Jak oni mogli prawidłowo zrobić to badanie, skoro ta noga była wielkości nogi małego słonia? Okazało się, że ze szpitala wypuścili go o 3.15. Dla mnie to jest nie do pomyślenia, że oni go o tej porze wypuścili – opowiada dziennikarce programu „Uwaga” żona Pana Andrzeja – Renata Cybula.
Rzecznik Szpitala Bródnowskiego wyjaśnił dziennikarce „Uwagi”, że pan Andrzej został zwolniony do domu, ponieważ nie było żadnych podstaw do tego, żeby miał pozostać w szpitalu…
– Mąż mi opisywał całą sytuację, która go spotkała na Bródnie. Lekarz podobno był bardzo zbulwersowany tym, o której godzinie przywożą mu pacjenta do badania. Potem mąż wyszedł z tego szpitala i miał pójść na przystanek, z którego mógł się zabrać pierwszym autobusem. Na drugą stronę trzeba było przejść po schodach. Mówił mi, że on już się tak źle czuł, że myślał, że już nie podejdzie. Mówił, że praktycznie wciągał się po barierce na górę. W międzyczasie się uginał, klękał. Mówił, że prawej nogi już praktycznie nie czuł, już była tak obrzęknięta… – opowiada dalej w programie pani Renata.
Jak informuje „Uwaga”, lekarz, który wypisywał Pana Andrzeja ze szpitala już w nim nie pracuje. Dziennikarze postanowili zapytać o opinię w tym temacie specjalistę z wieloletnim stażem – profesora Krzysztofa Bieleckiego, który wyjaśnił, że pacjent mający duży obrzęk w prawej kończynie, brak przepływu w obwodowej części udowej tętnicy udowej, a także zakrzep lub zator, bo tak było napisane na wypisie, lecz ze znakiem zapytania, powinien zostać w szpitalu. Wizyta u lekarza rodzinnego Pan Andrzej Cybula dotarł z Warszawy do domu, lecz sprawiło mu to dużo trudności. Postanowił więc udać się do lekarza pierwszego kontaktu, który znowu skierował go do szpitala z podejrzeniem ostrej niewydolności krążenia. Pani Renata poprosiła więc o przyjęcie męża do nowodworskiego szpitala.
– Doktor tak trochę podeszła do mnie dziwnie, stwierdziła, że na weekend to tak nie za bardzo jest po co. Umówiłyśmy się na poniedziałek – mówi w programie Renata Cybula.
Finał był tragiczny – Pan Andrzej zmarł
Tak też się stało. W poniedziałek rano Pani Renata wraz z mężem udała się do nowodworskiego szpitala. Pacjent został przyjęty. Jak dowiadujemy się z programu karta medyczna Pana Andrzeja zawiera dwa zapisy. Pierwszy zapis jest z godziny 11.35, a drugi z godziny 21.24 i to już jest informacja o zgonie pacjenta.
– Jeżeli pacjent jest przyjmowany w trybie pilnym, z takimi objawami niewydolności, i dopiero po prawie dziewięciu godzinach jest kolejna informacja stwierdzająca, że pacjent nie ma objawów życia, to rodzi się pytanie czy nikt go wcześniej nie oglądał… – po obejrzeniu karty medycznej pana Andrzeja tłumaczy „Uwadze” prof. Krzysztof Bielecki.
– Lekarz prowadząca powiedziała mi, że ten poprzedni zawał, który miał, to był bardzo rozległy zawał i praktycznie od tamtej pory mój mąż żył z połową martwego serca. Gdy spytałam jak można żyć z martwym w połowie sercem, zmieszała się trochę i powiedziała, że w takim razie teraz może tak się stało – mówi w programie Renata Cybula.
Dziennikarka zapytała o powód śmierci Pana Andrzeja, dyrektora ds. lecznictwa nowodworskiego szpitala – Jerzego Szubskiego, który stwierdził, że nie wie, co było przyczyną śmierci mężczyzny.
Z materiału dowiadujemy się również, że rodzina zażądała sekcji zwłok, niezależnej od szpitala, i zgłosiła sprawę organom ścigania. Prokuratura wszczęła śledztwo w kierunku narażenia pacjenta na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia oraz w sprawie nieumyślnego spowodowania jego śmierci.
– Z opinii biegłych wynika, że do śmierci doszło na drodze przewlekłej niewydolności krążenia. Ponadto w obrazie sekcyjnym stwierdzono przewlekłe zaawansowane zmiany chorobowe w układzie krążenia – wyjaśnia dziennikarzom „Uwagi” Łukasz Łapczyński z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.
Co ciekawe…
– Ustalono, że w dniach od 14 do 20 grudnia 2016 roku pomocy medycznej pacjentowi udzielało łącznie 13 lekarzy z 4 placówek medycznych z przychodni „Życie”, z przychodni „Na osiedlu”, ze Szpitala Bródnowskiego w Warszawie, a także z Nowodworskiego Centrum Medycznego – kontynuuje prokurator.
Kim dla „lekarzy” jest pacjent?
Z programu dowiadujemy się jeszcze więcej ciekawych rzeczy na temat traktowania pacjentów w szpitalu.
– Ja nie mogę osądzać wszystkich. Wiem, że są lekarze i „lekarze”. Jedni podchodzą do pacjenta, jak do człowieka. Inni natomiast podchodzą inaczej. To nie jest pacjent, to nie jest człowiek. To jest numer ewidencyjny choroby, to są procedury, to są punkty z NFZ… To zmierza w jakąś ślepą uliczkę, ludzie są coraz gorzej traktowani – mówi w rozmowie z „Uwagą” Pani Renata.
Wdowa nie ma przeświadczenia, że robiono wszystko, by pomóc jej mężowi. Rodzi się więc pytanie, kto jest odpowiedzialny za śmierć mężczyzny? Na odpowiedź pozostanie nam pewnie jeszcze trochę poczekać.
ADAM BALCERZAK
a.balcerzak@nowodworski.info