Ludzie z pasją. Rozważna czy romantyczna?

2019-10-04 11:23:51

Ludzie z pasją. Spotykamy ich codziennie. W pracy, w rodzinie, mijamy na ulicach nie myśląc o tym, że za każdym człowiekiem stoi jego indywidualna historia, która aż prosi się, by ujrzeć “światło dzienne”

Bohaterkę tego reportażu poznałam na jarmarku ekologicznym. Wśród stoisk z miodem,  domowym smalcem, wśród “cukrowej waty i z piernika chaty” dojrzałam jedno, które przyciągnęło mój fotograficzny wzrok. Choć nie miałam pojęcia czym są piękne cacuszka, które promowała właścicielka stoiska. Pierwsza myśl – ciasteczka. Z makiem, z ziołami, kolorowe i wyglądające naprawdę smakowicie. Właścicielka jednak powstrzymała mnie przed skosztowaniem jednego. I dobrze, bo kolorowe kostki okazały się być… mydełkami. Zaopatrzyłam się w jedno najbardziej odpowiednie dla mojej skóry. Tak poznałam Annę, która – co prawda nie mieszka już w naszym mieście, ale z niego pochodzi i cały czas jest silnie związana z Nowym Dworem. Jej mydlana opera.

Gdy prawie po roku zaproponowałam jej udział w moim cyku, początkowo nie była przekonana do tego pomysłu.
–  Mam wrażenie, że teraz cała Polska robi mydło. Nie jestem jakimś wyjątkiem i co może być w tym inspirującego? – zastanawiała się Anna. Udało mi się ją przekonać, że tak nie jest, a jej mydło, które używałam spełniło moje oczekiwania. Na nasze spotkanie Ania przychodzi z grubym zeszytem, lekko nadszarpniętym “zębem czasu”, w którym ma zapisane wszystkie swoje mydlane tajemnice.

Mydlane piękności

– Pytasz skąd mam takie zainteresowania? To bardzo prozaiczne. Wszystko zaczęło się od mojego syna. Gdy zaczął być nastolatkiem jego skóra wymagała szczególnej pielęgnacji. Tysiąc sposobów, które wypróbowaliśmy nie przyniosło oczekiwanego efektu. I wtedy zaczęłam sama kombinować. Początki to oczywiście poszukiwania w internecie, wertowanie blogów kosmetycznych, czytanie opinii. Doświadczenia innych skłoniły mnie do tego, że postanowiłam spróbować sama. To było jakieś 8 lat temu. Zaopatrzyłam się w podstawowe produkty do wytworzenia odpowiedniego mydła dla mojego dziecka i spróbowałam. Po pewnym czasie zauważyliśmy pozytywne efekty i wiedziałam już, że to działa. Te osiem lat to dla mnie niesamowita przygoda. Nie poprzestałam na jednym sukcesie. Pomogła rodzina i znajomi. Jak wiadomo, każdy  ma różnego rodzaju potrzeby związane z pielęgnacją. W ten sposób nauczyłam się wytwarzać mydła o różnych właściwościach, które konkretnie działają na indywidualne potrzeby ich użytkownikówTeraz jak już poznałam “mydlany świat” wiem gdzie mogę kupić  najlepszej jakości półprodukty, z kim konsultować pomysły, skąd czerpać inspiracje. To jest pasja, którą ciągle mogę rozwijać i która rozwija również mnie – wyjaśnia mi Anka.

Mydlane piękności

Słucham jej i jednocześnie oglądam z każdej strony kilka mydlanych kostek, które dostałam w prezencie. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że każde z nich to małe “dzieło sztuki” o niecodziennym kształcie, barwie i zapachu. Anka cały czas mówi, docierają do mnie takie słowa jak wodorotlenek sodu, saponifikacja, ług.. ale mój humanistyczny umysł szybko wypiera te chemiczne nazwy. Wyobrażam sobie, że moja bohaterka siedzi w małej chatce nad paleniskiem i w “kociołku czarownicy” miesza te wszystkie obco dla mnie brzmiące mikstury.  Gdy jej o tym mówię, śmieje się i szybko zaprzecza moim wyobrażeniom.
Aby wytworzyć mydła jednak muszę znać procesy chemiczne, jakie zachodzą podczas takiej produkcji. W odpowiednich proporcjach dodaję poszczególne składniki, takie jak tłuszcze, ług, substancje zapachowe czy zioła. Ważna też jest temperatura samej masy i otoczenia. Pamiętać też trzeba, że każde domowe mydło musi dojrzeć. Nie można używać go od razu po zrobieniu, bo poparzy ci skórę. Dlatego ja dzielę swój rok na dwa, by mieć czas na moją “produkcję” i jeszcze jedną pasję, która zawładnęła moim sercem. Wiosną i latem uciekam w ulubione miejsca swoim domem na kółkach, a  jesienią i zimą bawię się w “czarownicę” – śmieje się Ania.

Szybko też rozwiązuje się moja zagadka, skąd tyle finezji i piękna w jej wyrobach. Anna jest plastyczką, a na co dzień pracuje jako grafik, czyli ma solidne podstawy, by stworzyć “coś pięknego”. Co w aucie piszczy? Od samego początku spotkania moją uwagę przykuła grafika na jej koszulce i ozdoba zawieszona na szyi. Po tym jak usłyszałam o domu na kółkach rozwiązała się też druga zagadka związana z moją bohaterką. Mam przed sobą fankę caravaningu.  -Wszystko dla mnie zaczęło się już w dzieciństwie. Wtedy to rodzice, dumni właściciele Poloneza i przyczepy campingowej zabrali mnie na wyjazd do Turcji. Byliśmy w trasie trzy tygodnie. Zrozumiałam, że taka forma wypoczynku do mnie przemawia. W ten sposób się relaksuję. Już jako dorosła osoba stałam się posiadaczką mojej “niebieskiej strzały”. To Volkswagen LT 28 wersja z nadwoziem campingowym. Dla osób znających się trochę na motoryzacji to będzie jasne, że to staruszek jednak to mnie w nim kręci. Nie ma wspomagania, klimatyzacji i innych współczesnych bajerów – objaśnia mi Ania. Zaczynam się zastanawiać, czy wypady takim leciwym autem są bezpieczne i bezproblemowe. Tym bardziej jak dowiaduję się, że Ania samodzielnie wyrusza w swoje podróże. Sama mówi, że nie raz musiała walczyć z przeciwnościami losu na przykład z burzą, która wyrwała drzwi w aucie lub sytuacjami, jak staruszek nie odpalał.

“Niebieska strzała” Anki

– Moim celem wypraw od 11 lat są Mazury. Dalej się nie wypuszczam, nie mam takiej potrzeby, bo wszystko co kocham jest w zasięgu ręki. W tych wyprawach od zawsze towarzyszy mi syn – mówi Ania. Chyba ściągnęła go myślami, bo właśnie w tym momencie zadzwonił jej telefon. Po chwili rozmowy z synem Anka przekazuje mi słuchawkę. Pytam, już  prawie dorosłego mężczyznę, czy  wyobraża sobie lato bez wypadu z mamą na Mazury. Odpowiedź jest krótka.

-To najlepszy czas w roku. Nie ma takiej opcji bym zrezygnował z tej naszej rodzinnej tradycji – wypala. Dowiaduję się od Anki, że miłośnicy caravaningu to taka mała rodzina. W trasie wszyscy sobie pomagają, chętnie się integrują i zawiązują przyjaźnie na całe życie. Dobrze, że nie tylko w lato mam okazję spotykać się z moimi camperowymi ludźmi. Często jeździmy na zloty, targi, pokazy, podglądamy nowości, wymieniamy doświadczenia. Moim marzeniem jest uzbrojenie auta w specjalne panele słoneczne, które zapewnią energię do zasilania akumulatorów. Wiem już jak to zrobić i kto mi w tym pomoże. Tylko jak to w życiu bywa, czekam na lepszy moment – rozmarza się Ania. Naszej rozmowie przez cały czas przysłuchuję się mój mąż, który od lat myśli o zakupie “domu na kółkach”. Teraz już wiem, że nie odpuści. Ania potrafiła zarazić go tym tematem, że wpadł jak śliwka w kompot, a ja razem z nim. Dobrze jest mieć na swojej drodze pasjonatów, którzy swoimi zajawkami potrafią zarazić innych.

Małgorzata Mianowicz

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *