SPORT. Zawód: KALOSZ

2019-12-31 2:34:34

Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, jaka jest najbardziej popularna profesja w naszym kraju? Zajęcie, które czasem świadomie, a czasem mniej, wykazuje zapewne większość z waszych znajomych, tudzież członków rodzin? Coś, w czym prawie każdy z nas jest swoistym ekspertem? Wiele osób zapewne celnie domyśliło się co mam na myśli. W naszym 38 milionowym kraju, najwięcej mamy samozwańczych znawców każdego możliwego tematu – od polityki, przez szkolnictwo, sądownictwo, służbę zdrowia, gospodarkę, sytuację geopolityczną, a skończywszy na kwestiach etyki czy wyznania

W tym materiale chciałbym jednak poruszyć temat sportowy, mianowicie pracę oraz ocenę pracy sędziego piłkarskiego, który ma w tym sporcie ogromnie ciężką do odegrania rolę. W XXI wieku, w dobie wszechobecnego hejtu, w erze kreowanej przez social media każdy z nas może stać się katem i oprawcą jednocześnie. Wystarczy wpisać odpowiednią frazę w wyszukiwarce i znajdziemy masę filmików w jakich udział biorą sędziowie. Czasem są to sytuacje komiczne jak np. biegający po boisku bezpański pies czy przysypiający liniowy. Jednak praca ta zawiera też swoją „ciemna kartę”, obejmującą interakcje z zawodnikami, trenerami, rodzicami czy kibicami. Interakcje wielokrotnie nie tylko nieprzyjemne, ale często też wykraczające daleko poza takie, o których wspominaliby sędziowie w ramach „sympatycznej anegdotki” przy niedzielnym obiedzie.

Prowincja. 30-parę tysięczne miasto powiatowe – tzw. „sypialnia Warszawy”. A w nim III-ligowy klub piłkarski bez większych sukcesów w ostatnim czasie, poza jednorazowym epizodem w Ekstraklasie kilkanaście lat temu, zakończonym zresztą aferą korupcyjną w całej lidze. Bez ówczesnego blasku tej chwilowej chwały, za to z tradycjami. Dla wielu utalentowanych i rozmarzonych dzieciaków, ale także ich rodziców (sic!), jest to pierwsze, a czasem jedyne okno na piłkarski świat i możliwość przebicia swojej kariery wyżej, niż tylko na przycmentarnych „kartofliskach” B-klasy czy 10-minutowym epizodzie na koniec sezonu w okręgówce. Ile karier zostało przekreślonych w młodzikach czy juniorach przez kontuzje, ile zostało przez rodziców czy trenera podciętych skrzydeł, a ile złamanych marzeń przez nieskończoną ilość wymówek… Tego nie da się zliczyć. Piłkarska proza każdego mniejszego miasta czy miejscowości. Jednak piłka nożna i każda jej odmiana: futsal czy rozgrywki na Orlikach to nie tylko złość, szczęście, pot, łzy, wyrzeczenia czy emocje na trybunach zawodników i kibiców, ale również… sędziów. Tych znienawidzonych po porażce i kochanych po zwycięstwie. Wygwizdanych za nieodgwizdaną akcję i otrzymujących sarkastyczny aplauz po niewygodnej decyzji. Jednak nie ulega chyba wątpliwości fakt, że rozgrywki bez sędziego, są jak butelki po piwie na trybunach po meczu – puste. Na arbitrach właśnie, skupimy się w tym materiale.

W ciągu niespełna 35 lat mojego życia byłem już piłkarzem, kapitanem zespołu i zarządcą ligi. W każdej z tych ról miałem i mam kontakt z sędziami o najprzeróżniejszym zaangażowaniu i podejściu do sportu, doświadczeniu i „czuciu zawodów”. Jedni byli nad wyraz skrupulatni, inni sprawiali wrażenie, że tylko białej laski brakuje im w ręce. Niektórym po przegranym meczu dziękowałem za zawody, innym nawet po zwycięstwie nie miałem chęci podać ręki. Zbliżające się wielkimi krokami okrągłe urodziny, nazywane przez niektórych „półmetkiem życia” skłoniły mnie do paru refleksji, w tym również do refleksji na temat mojej ukochanej piłki nożnej.

Jako młody zawodnik wielokrotnie miałem różne sytuacje z sędziami, których błędne decyzje, kontrowersyjnie odgwizdane czy zatrzymane akcje doprowadzały mnie i moich kolegów do białej gorączki. Widywałem sędziów przyjeżdżających odbębnić zawody – wkur****ch jeszcze nim się na dobre przebrali. Nietrudno było się domyślić czy dotarł na mecz po kłótni z żoną czy jest po prostu zwykłym bucem. „Arbitrów” chcących tylko odgwizdać co swoje, ściągnąć kasę i wyjechać z kolejnej pipidówy z zamiarem nigdy nie wracania tam. Byłem na meczu, gdzie sędzia został wielokrotnie zwyzywany, popychany, opluty a nawet uderzony! Wiele razy zawodnicy grający na „kartofliskach”, uważający się za osiedlowe tuzy piłkarskie, niespełnione talenty, z wybujałym ego podkręconym wielokrotnie przez opary wypitego kartoflanego alkoholu, bądź wręcz narkotykami, gdzie nie mogli przez większość spotkania zapanować nad skurczami palców czy specyficzną mimiką twarzy, nie tylko przekraczali granice dobrego smaku, lecz ocierali się w swoim zachowaniu o określone paragrafy! Ile to razy widziałem, gdy wymiana uwag nie kończyła się na „panie sędzio”, ale wykraczała daleko poza „zamknij mordę, bo ci zaje***”. Widywałem również sędziów, młodych i starszych, pełnych pasji do swojego zadania, czasami z dwoma czy nawet trzema kompletami trykotów naszykowanymi specjalnie, gdyby zawodnicy mieli podobną kolorystykę strojów, uśmiechniętych, przyjeżdżających nie na styk czy spóźniającymi się, lecz wcześniej, aby porozmawiać z zawodnikami, trenerami i organizatorami. Spędzającymi na zawodach ekstra czas, za który przecież nie mieli dodatkowo płacone.

Z przykrością stwierdzam, że wiele razy sam również przesadziłem ze słowami, jak i zachowaniem na boisku czy zaraz po końcowym gwizdku. Kto jednak z nas grających na co dzień młodych chłopaków nie miał nigdy choć jednej takiej sytuacji? Ile razy jako kapitanowie interweniowaliście u prowadzącego zawody w mniej lub bardziej cywilizowany sposób? Od 2 lat prowadzę rozgrywki na Orlikach w moim mieście. Rola, jaką sprawuję zdeterminowała zmianę mojego postrzegania pracy sędziego. Jako organizator rozgrywek nie mógłbym podważać decyzji sędziego, którego zapraszam do prowadzenia zawodów i nie brać jego decyzji w obronę. Wszyscy sędziowie posiadają aktualną licencję Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej. Cóż, błędy zdarzają się nawet w finałach Ligi Mistrzów, a co dopiero w rozgrywkach amatorskich w 30-tysięcznym mieście.

Zmiana postrzegania pracy sędziego przez pryzmat tych dwóch ról zawodnika czy managera zespołu oraz organizatora rozgrywek zbiegła się z rozpoczętą miesiąc temu kampanią Kolegium Sędziów Zachodniopomorskiego Związku Piłki Nożnej. Spot przygotowany na jej potrzeby odnosi się do sytuacji, których wielokrotnie doświadczyło pewnie większość sędziów. Ba! Podejrzewam, że gdyby zrobić ankietę w Polskim Związku Piłki Nożnej to 99% opowiedziałoby o podobnych sytuacjach, jak wspomniane wcześniej w tym tekście czy ujętych w filmie. O czym jest spot? Akcja dzieje się w nim bezpośrednio przed meczem na etapie przygotowań, samym spotkaniu i zaraz po jego zakończeniu. W pierwszej chwili możemy odnieść wrażenie, że widzimy kolejnego młodego adepta rzemiosła piłkarskiego przygotowującego się do rozegrania kolejnego spotkania w swoim życiu. Już po chwili widzimy, że było to wrażenie mylne – ten młody mężczyzna, tak skrupulatnie przygotowujący się do wyjścia na boisko to młody arbiter, chłopak u progu kariery, wprowadzający zawodników na boisko, powiedzmy w lidze okręgowej. Do tego miejsca wszystko wygląda niesamowicie profesjonalnie: postawa, stroje, atmosfera – wzorcowo wręcz! „Witamy panie sędzio”, „powodzenia w zawodach”… czyli klasyczne przedmeczowe bla bla bla. Chwilę później mamy już całe spektrum zdarzeń, które zawodnicy czy widzowie niższych i nie tylko lig znają doskonale. Wyzwiska zawodników, ubliżanie trenerów, popychanie naruszające nietykalność cielesną, groźby ze strony lokalnego towarzystwa wzajemnej adoracji, dla którego niedzielne spotkanie o 11:00 rano jest jedynie pretekstem, by pooglądać zawody. Tak naprawdę jest dwugodzinnym wyrwaniem się od swoich kobiet wkurzonych sobotnim zakrapianiem ze szwagrem, kiedy rano głowa jeszcze ćmi w najlepsze i jedynym sposobem, by przetrwać ten ostatni dzień przed powrotem do pracy i ucieczką od szacownej małżonki jest wyjście ze znajomymi na mecz. Odwiedzając przy okazji lokalny sklep u „Pani Basi”, gdzie zaopatrzeni w baterię alkoholową, wielcy znawcy sportu z „reprezentacyjną karierą” za sobą mogą sobie „pokomentować” lokalne rozgrywki. Cała ta symfonia zdarzeń trwa bite 90 minut meczu, po których najczęściej ten młody arbiter jedzie do kolejnej miejscowości, podobnej wielkości, gdzie czeka go podobna dawka „przednich” wrażeń, o których ciężko jest powiedzieć najbliższej osobie po powrocie czy opowiadać przyjaciołom przy piwie zachwalając zalety swojego zawodu.

„Szacunek dla Arbitra”, bo tak akcja ta oraz film mają tytuł, ma na celu zmuszenie nas do refleksji odnośnie postrzegania tego zawodu przez nas zawodników, ale również trenerów, rodziców czy wreszcie kibiców. Czy jako zawodnik mam prawo poniżać kogoś, kto przyjeżdża dla mnie i próbuje prowadzić zawody w jak najbardziej sprawiedliwy sposób? Czy jako tata, powinienem sprawić, by moje dziecko zamiast czerpania radości z rozegranego meczu ukochanej dyscypliny, widziało wściekłego ojca wykrzykującego obelżywe epitety pod adresem sędziego, do której szacunku na boisku powinienem uczyć własne dziecko? Czy jako trener, mam prawo podważać decyzje boiskowe i kształtować w moich zawodnikach – często na całe życie – przeświadczenie, że krzykiem czy brutalnością można cokolwiek zmienić bądź osiągnąć własne cele? Czy wreszcie jako człowiek, mam prawo traktować drugiego człowieka bez należytego szacunku, którym sam chciałbym być obdarzany?

Zawsze zastanawiało mnie, kto normalny wybiera taki zawód? Istny masochizm! Kampania ruszyła po tym, jak jesienią doszło do kilku sytuacji z pobiciem arbitra w niższych klasach rozgrywkowych, gdzie w przeciwieństwie chociażby do Ekstraklasy, sędzia jest sam przeciwko zespołom, trenerom, kibicom, nie ma wsparcia kilku kolegów, systemu VAR, na linii paraduje mu z chorągiewką najczęściej będący pod wpływem kibic lokalnej drużyny, częściej utrudniający podjęcie decyzji niż pomagający.

W moim odczuciu zamiast słowa arbiter, w tej kampanii mogłyby znaleźć się profesje takie jak; nauczyciel, lekarz, policjant, gdyż wartości w nim przekazane są uniwersalne i każdy z nas powinien rozważyć je we własnym sercu. Po tych przemyśleniach, wstawiłem tam słowo „człowiek”, a przesłanie tego zdania zamierzam wcielać w życie nie tylko w przypadku zawodu, jakim jest sędzia piłkarski, a nie tytułowy „kalosz”.

Bartosz Ciszyński

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *