HISTORIA. Walka o chleb

2020-04-26 1:27:14

Omawiając skutki pożaru z 1907 r., ksiądz proboszcz Jan Makowski i zastępca burmistrza pan Krupski twierdzili: “Liczyliśmy 7000 mieszkańców, a z tych w tej chwili przynajmniej 5 000 pozostało bez dachu, mienia, a przede wszystkim chleba”

Doktor Karbowski potwierdzał: “Przeszło 5 000 pogorzelców, wśród których przynajmniej 90% Żydów, jest bez żadnych środków, w tem, co ma na sobie, jak rozbitki. Żaden pogrom, żadna klęska nie równa się z tem nieszczęściem, jakie nawiedziło nasz Nowy Dwór.”

Walka o dach nad głową

Przypominamy, że Nowy Dwór spłonął w połowie października, o tej porze roku noce są już zimne i często pada. Wiadomo było, że nawet przy największych staraniach zniszczonych domów nie odbuduje się przed zimą. Tym bardziej, że brakowało na to pieniędzy. Aby pomóc ofiarom, natychmiast powołano do istnienia komitet, w którego skład weszli ksiądz Makowski, pastor Ernst, rabin Neufeldt, burmistrz Krupski, obywatele: Kossowski, Bitner, Einstein, Goldstein, Mekryk. Komitet miał zbierać wszystkie napływające do miasta ofiary. Potrzebna była odzież, żywność, pieniądze a przede wszystkim przynajmniej prowizoryczny dach nad głową.

Zabrakło namiotów

Na polu poza spalonym miastem wojsko rozbiło nadesłane z Twierdzy namioty. Miał to być dach nad głową dla części pogorzelców. Jedynie dla części, bo nawet w magazynach  wojskowych nie starczyło namiotów dla tak wielkiej liczby dotkniętych nieszczęściem ludzi. Setki nadal obozowały pod gołym niebem, kostniejąc z zimna. Garstkę umieszczono w nielicznych ocalałych domach, gdzie w ciasnych izdebkach gnieździło się po kilka i więcej rodzin. Wydawać by się mogło, że przynajmniej ta gromadka ma pewien komfort, ale za dach nad głową płacili pobytem w warunkach sanitarnych nie do zniesienia. Z powodu natłoku panował tu nieopisany zaduch, istniała groźba wybuchu epidemii.

Kłopoty z wyżywieniem

Poważny problem stanowiło wyżywienie pogorzelców. Jak wyglądało rozdawnictwo żywności, uświadamiają nam ówczesne opisy. “Przed piętrowym domem magistratu ciśnie się tłum nędzarzy w oczekiwaniu rozdawnictwa chleba. Przed ratusz zajeżdża wóz z chlebem, strzeżony przez strażników i miejscowych obywateli. Do wozu rzuca się tłum zgłodniały, i z trudnością dla utrzymania równego podziału chleb wjeżdża w podwórko za ratuszem, gdzie bramę szczelnie zamykają. Jest tu ksiądz Makowski i p. Krupski, doktor Maksymilian Karbowski, pp. Józef Bitner przemysłowiec miejscowy i p. Goldman, któremu pomaga kilka panien przy podziale między pogorzelców niezbyt obfitej prowizji. Ta garstka osób stara się najsprawiedliwiej obdzielić owych kilka tysięcy pogorzelców, a prowiantów, niestety, posiada: jeden wóz chleba, kilka połci słoniny,  kilkanaście funtów herbaty, kilka worków kaszy i oto prawie wszystko.” Ilość żywności zależała od zebranych sum pieniędzy i od tego, co nadesłali sąsiedzi.

Dla pogorzelców rozbijano namioty za miastem

Odruch serca

Wielkość nieszczęścia, które dotknęło Nowy Dwór wzbudziła odruch współczucia u wielu osób. O pomoc apelowała prasa, arcybiskup warszawski rozesłał odezwę okolicznościową do wszystkich kościołów diecezji z prośbą o zbiórki na pogorzelców. Wpływające datki były różnej wysokości – od kilku kopiejek do kilkuset rubli. Wpłacały je osoby biedne, oddając część własnych oszczędności i osoby bardzo bogate, dzieci i dorośli, ludzie z kraju i zza granicy. Pieniądze zbierali między sobą pracownicy różnych firm i członkowie rozmaitych organizacji. W gazetach pojawiały się anonsy takie jak ten: “Będąc do głębi  wzruszona niedolą pogorzelców Nowego Dworu, pospieszam w miarę skromnych środków, choć z tą drobną pomocą nieszczęśliwym i przeznaczam 10% od targu w mojej kawiarni począwszy od 21 do 23 bm. włącznie. Suszyńska właścicielka “Cafe Mignon” Marszałkowska 141.” Zapraszano na wieczory literackie, wieczornice i bale, z których dochód miał być przekazany pogorzelcom.

Na 7 000 mieszkańców 5 000 straciło dach nad głową

Ostrożność nie zaszkodzi

Do takich ogłoszeń podchodzono bardzo ostrożnie, sprawdzano, czy nie kryje się za nimi chęć nieuczciwego zarobku. Odczuł to na swojej skórze Marian Jung organizator dwóch zabaw w parku praskim na rzecz ofiar pożaru. Początkowe oskarżenia rozwiało dopiero przedstawienie upoważnienie od komitetu pomocy dla pogorzelców i obecność jego przedstawiciela Józefa Bytnera, który miał sprawować kontrolę nad kasą.

Maria Możdżyńska

Artykuł pochodzi z archiwum Tygodnika Nowodworskiego (marzec 2009 r.).

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *